Człowiek w ogóle żyje przecież w kręgach: rodziny, przyjaciół, współpracowników, sąsiadów. Gdy zaczynają blaknąć, coraz bardziej staje się kropką na mapie. A potem jest już tak, że stoi po środku miasta, pośrodku sierpnia i wszędzie jest tak samo daleko, albo może tak samo blisko. Do początku i do końca miesiąca, do pierwszego wspomnienia i ostatniej godziny, na Okęcie i pod młocińskie dęby otoczone turzycą. Można jechać losowym autobusem i przez brudną szybę, zza zacieków i spalinowej szarości widzieć siebie i tych, co odeszli, w przypadkowych przechodniach. Osadzać ich w rolach i wysyłać do prawie istniejących miejsc, zakładów, romansów i rozstań. I równie szybko porzucać, tak żeby nie zdążyli się zorientować, że przez chwilę byli babcią Albiną, wujkiem Wariatem, młodą prababcią Niną, Anką i mną dwudziestoletnim, wypełnionym marzeniami, które w większości się nie ziszczą, a te, które się spełnią, będą miały ostatecznie gorzki smak zmarzniętego owocu.
- Sierpień, Paweł Sołtys -