niedziela, 19 stycznia 2025

O piesku, który poleciał z Mewą niczym Bilbo do orlego gniazda czyli „Łazikanty" J.R.R. Tolkiena



Tytuł: Łazikanty
 
Autor: J.R.R. Tolkien

Wydawnictwo: Zysk S-ka
Data wydania: 2024
Liczba stron: 136
Tłumacz: Paulina Braiter
Kategoria: Literatura dla dzieci, Fantastyka
Ocena: 10/10




Kiedy myślimy o książkach J.R.R. Tolkiena, zwykle przed naszymi oczami stają monumentalne widoki - góry Mordoru, spektakularne bitwy, niezwykłe (choć nieraz straszne) istoty. Wielu z nas ma przed oczami ekranizacje Władcy pierścieni i Hobbita lub niedawno zaprezentowany światu serial Pierścienie władzy, który wywołał sporo kontrowersji. Jednak wszystko to kojarzy nam się z twórczością dla czytelnika starszego, choć co poniektórzy z nas czytali Hobbita jeszcze w podstawówce. 

Tymczasem Mistrz tworzył także prozę dla młodszych! Pisałam Wam już o Listach do Świętego Mikołaja, ale wielu uważało, że to absolutny wyjątek w twórczości profesora Tolkiena. Wybitny pisarz tworzy dla swoich dzieci listy z okazji świąt Bożego Narodzenia, a następnie zostaje to zebrane w całość, która doczekała się wydania. Jednak to jest nieprawdziwe wrażenie, czego wspaniałym dowodem jest właśnie Łazikanty.

Ta książka, podobnie jak Listy do Świętego Mikołaja, jest w pewnym sensie dosyć osobista. Środkowy synek profesora, Michael, uwielbiał bawić się swoim małym ołowianym pieskiem. Niestety podczas wakacyjnego spaceru z tatą i starszym bratem piesek niechcący został na kamienistej plaży. Nietrudno wyobrazić sobie rozpacz pięcioletniego chłopca, więc J.R.R. Tolkien zrobił to, co przecież umiał doskonale - opowiedział synkowi historię dalszych przygód pieska, która uzasadniałaby zaginięcie ukochanej zabawki. I tak oto wymyślona pospiesznie historia na otarcie łez dziecka stała się początkiem nieco dłuższej książki opowiadającej o przygodach pieska Łazika przemienionego w zabawkę przez zirytowanego jego zachowaniem czarodzieja. Łazik przede wszystkim chciałby znowu być psem i wrócić do domu, ale wcześniej na jego drodze pojawia się mnóstwo niesamowitych przygód, podczas których odwiedza tak księżyc, jak i dno oceanu, poznaje wielu przyjaciół i spotyka niejedną niezwykłą istotę, a my mamy niepowtarzalną możliwość w tym mu towarzyszyć. 

Czy w książce dla dzieci można zobaczyć rękę Mistrza? Jak najbardziej. Przede wszystkim po raz kolejny zachwycam się nad niesamowitą wyobraźnią J.R.R. Tolkiena. Łazikanty nie jest długi i nie miał być skomplikowany, a nawet tutaj w przygodach pieska zamienionego w zabawkę można dostrzec rozmach tak charakterystyczny dla dzieł profesora. Nie da się także nie dostrzec nawiązań do innych książek autora. Jak możemy przeczytać we Wstępie napisanym przez Christinę Scull i Wayne'a G. Hammonda (który bardzo polecam!), część tych nawiązań z pewnością wynikała z tego, że J.R.R. Tolkien pracował nad wieloma książkami jednocześnie. To czy najpierw pewne pomysły pojawiły się w Łazikantym, czy w pozostałych dziełach autora, to już nieco bardziej skomplikowane zagadnienie, ale nie ulega wątpliwości, że w tej krótkiej historii napisanej dla synów profesora można wyczuć wiele z jego książek. Jednak oprócz powiązań literackich są także te związane z Wielką Brytanią czy mitologiami oraz elementami biograficznymi rodziny Tolkienów. Ostatnia, ale być może najważniejsza jest lekkość. J.R.R. Tolkien napisał Łazikantego tak, jak powinny być pisane bajki - mądrze, ale zrozumiale i płynnie. Jak zaskakujące nie byłyby pewne dialogi (np. z krewetkami) czy zdarzenia (np. odwiedziny doliny białych księżycowych gnomów), wszystko to należy co ciągu wydarzeń. Jest to historyjka pouczająca i pełna przygód, czasem weselsza, a czasem z przestrzenią na trochę namysłu.

Nie da się opowiedzieć o Łazikantym i nie wspomnieć o ilustracjach wykonanych przez samego autora oraz wspaniałych i bogatych, a jednocześnie dobrze przemyślanych przypisach. Jako czytelnicy mamy wielkie szczęście, że dziedzictwem J.R.R. Tolkiena zajmują się wybitni specjaliści, dzięki czemu także Łazikanty został rewelacyjnie przygotowany. Jednak nawet najlepszą pozycję może zepsuć jej wydanie w danym kraju, a my znowu możemy mówić o wspaniałym sukcesie, bo dzieła J.R.R. Tolkiena są w naszym kraju wydawane z niezwykłą starannością. Bez wahania mogę napisać, że Łazikanty, podobnie jak inne książki profesora, jest małym dziełem sztuki, które zachwyca pod każdym względem. 

Jednak w kontekście książki dla dzieci może to brzmieć nieco patetycznie więc warto zwrócić także uwagę na to, że ja osobiście świetnie się z Łazikantym bawiłam. Tak po prostu z przyjemnością czytałam o jego budzeniu Białego Smoka czy Węża Morskiego, o jego relacjach z czarodziejami, o tym jak Łazik raz dostał skrzydła, a innym razem płetwy.

Podczas lektury nasuwa się jednak pytanie, czy Łazikanty mógł mieć wpływ na to co wydał J.R.R. Tolkien? Czy to możliwe, że bez Łazikantego nie byłoby takich dzieł jak Hobbit czy Władca pierścieni? Tego nie wiemy, ale istnieje spore prawdopodobieństwo, że to właśnie ta niepozorna historyjka o piesku, który podpadł czarodziejowi i został zmieniony w zabawkę, zapoczątkowała pewne przemyślenia, które ewoluowały i w końcu znalazły swoje zwieńczenie w wybitnych dziełach J.R.R. Tolkiena. Dlatego czytajcie Listy do Świętego Mikołaja i czytajcie Łazikantego, bo poza obłędną, ale jednak dosyć wymagającą Historią Śródziemia, to właśnie te piękne książeczki dla dzieci najprawdopodobniej były jednym z kluczowych momentów dla powstania chociażby opus magnum autora. Czytajcie, bo to wspaniała fantastyka dla dzieci, która potrafi zaczarować również dorosłych. 


Za możliwość lektury dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka oraz portalowi Bookhunter.pl

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...