Tytuł: Kolonia karna.
Sceny z życia małżeńskiego
Autor: Tomasz Jastrun
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 2015
Liczba stron: 368
Kategoria: Powieść, thriller?
Ocena: 5/10
Skusiła mnie, bo lubię
żartobliwe, ironiczne książki o związkach czy miłości. Kolonia
karna miała zapewnić mi świetną rozrywkę, coś w stylu
Arystokratki Evena Brozka czy Małych zbrodni małżeńskich
i Tektoniki uczuć E.E. Schmitta.
Okazało się jednak, że
Kolonia karna to proza zabawna umiarkowanie. Zdecydowanie
bliżej jej do... Ja wiem... Horroru małżeńskiego? Thrilleru
rodzinnego? W książce poznajemy krwiożerczą, zazdrosną żonę
heterę, straszne i męczące dzieci – potworki oraz regularnie
dręczoną, ostatnią ostoję normalności w domu czyli męża.
Otrzymujemy także wielką miłość, która przeszła w wielką
niechęć (a może to już nienawiść?) i małżeństwo, które
opiera się na tym „kto wygra”. Część żartów była zabawna,
część tylko niesmaczna i męcząca. W książce padło wiele słów
prawdziwych, ale jeszcze więcej ponurych stereotypów o związkach
dwojga ludzi.
Byłem od czasu
swojego wesela na licznych weselach, zbyt licznych.
Całe szczęście,
że nie musiałem potem bywać na rozwodach.
Co jest najważniejsze, a jednocześnie najsmutniejsze –
jak dla mnie Kolonia karna nie jest w żaden sposób
odkrywcza, w wielu miejscach trąca sloganami i stereotypami, w
dodatku wykorzystuje sporo uproszczeń. Zastanawiam się czy autor
próbuje nas przekonać, że bohater żył w toksycznym związku czy
też że każdy związek jest po prostu toksyczny z natury związków.
Niestety wydaje mi się, że to druga opcja była w zamyśle autora
co sprawia, że i tak dosyć pesymistyczna książka staje się
jeszcze bardziej przygnębiająca. Choć odnotowałam fakt, że autor wywołał to, że zaczęłam na ten temat myśleć, co już samo w sobie jest akurat dużą zaletą.
Po przeczytaniu Kolonii
karnej mój świat stał się na chwilę potwornie głupi,
związki - idiotyczną rozrywką dla wariatów, a małżeństwo
niczym innym jak obrzydliwą wojną pozycyjną. W tej książce
ciągle było coś źle, permanentnie wszyscy byli nieszczęśliwi i
nie widzieli/nie chcieli zobaczyć żadnego pozytywu.
Między Kainem a
Ablem leży nóż, gdy między miłością
a nienawiścią jest
ściana z bibułki, można ją przebić nawet czubkiem języka.
Doceniam dobry opis tej
wojny pozycyjnej. Żona mężowi dłużna nie pozostawała i
nawzajem. Było kilka zabawnych momentów i świetnie, że narracja
została poprowadzona przez męża i przez żonę przez co możemy
skonfrontować i jego, i jej opinie o jednym wydarzeniu. Może nie
był to nowatorski pomysł, ale bardzo dobrze wykorzystany. Książka
jest napisana z lekkością i elastycznością wprawnej w pisaniu
ręki. Pod względem technicznym nie mam jej do zarzucenia absolutnie
nic, to naprawdę zręcznie napisana lektura.
Zauważam pewne
podobieństwa do rzeczywistości – a jakże. Jednak od podobieństw
do stwierdzenia, że książka opisuje prawdę jest dosyć spora
wyrwa. Owszem, książka bez wątpienia miała przedstawiać pewne
przerysowanie i to jej się udało, ale chwilami osobiście miałam
wrażenie dużej przesady. Wydaje mi się, że nie jest to dogłębna
analiza związku czy instytucji małżeństwa, ale raczej analiza
toksycznego związku, w którym obie strony dokładają drewna do
tego pieca wzajemnej niechęci. Oczywiście można powiedzieć, że
jestem niezamężna, więc nic nie wiem. Ale jednak znam wiele
małżeństw po latach. W niektórych, rzeczy mają się jak w
książce, zwłaszcza w tych, które chwilę później wnosiły pozew
o rozwód. Pewnie każdy z nas zna z autopsji choć jedną sytuację
z książki. Ale jedna czy dwie nie budują tego co zostało
przedstawione w książce. Wydaje mi się, że nastąpiła tu generalizacja związana z
wojną płci i domowymi zobowiązaniami oraz uogólnienie wynikające
z przekonania, że wszystkim na pewno dzieje się źle, więc każdy
znajdzie tu coś dla siebie. Odnoszę wrażenie, że stwierdzenie, że
tak prezentuje się sytuacja w każdym małżeństwie jest mocno na
wyrost. Przede wszystkim interpretacja wydarzeń przez bohaterów
jest mi obca. Aczkolwiek podkreślam swój stan cywilny – panna,
więc może po prostu brak mi wiedzy i doświadczenia.
Po lekturze zastanawia
mnie tylko jedno – po co autor tę książkę popełnił. Bo skoro
nie miało być zabawnie, a przygnębiająco, bo skoro nie miało być
wesoło, a zdecydowanie przykro to na pewno celem nie była lekkość
i przyjemność. Przestroga w dość ponurym stylu? Dramat
porzuconego lub zdradzonego męża? Vendetta? Tego pozostaje mi się
tylko domyślać. Została we mnie tylko jedna
pozytywna myśl, że może autor umieścił po prostu w tej książce
przestrogę dla przyszłych małżeństw, że o miłość i bliskość
trzeba dbać nawet po ślubie, że zazwyczaj zaczyna się rajsko, ale skończyć może się piekielnie, a o tym czy dobrze się dobraliśmy
czy nie trudno przekonać się od razu. I tego zamierzam się trzymać
jeśli chodzi o wartościowy przekaz z lektury.
Podsumowując, z punktu
widzenia literackiego nie mam książce nic do zarzucenia. Oprócz
tego, że po lekturze pobiegłam do swojej drugiej połowy i przez
tydzień nieprzerwanie korzystałam z jego ramion, bo inaczej
przygniótłby mnie ciężar tego zniechęcającego przekazu.
Obiektywna ocena wynosiłaby 7/10. Niestety, nie jestem obiektywna,
więc 5/10.