Tytuł: Blask ostatecznego kresu
Cykl: Trylogia Licaniusa
Tłumacz: Grzegorz Komerski
Faktem jest, że Trylogia Licaniusa szturmem podbiła serca polskich czytelników. Na portalu Lubimy czytać trzy tomy mają kolejno oceny 7.9/10, 8,1/10 oraz 8,3/10, co już samo w sobie dość dowodzi, że australijski debiutant doskonale wpisał się w czytelnicze zapotrzebowanie. Ciekawe jest także to, że książki Jamesa Islingtona to ogromne "cegły" - sam finał trylogii ma aż 991 stron, a wcześniejsze tomy również oscylowały wokół podobnej długości - a przecież podobno szerokie książki skutecznie czytelnika zniechęcają? ;) Tymczasem Trylogia Licaniusa z całą pewnością okazała się wydawniczym sukcesem (o dziwo nie trzeba było jej nawet dzielić, a grzbiet, przynajmniej mój, pozostał w stanie nienaruszonym...).
Cała trylogia to potężna, a wręcz monumentalna opowieść, która swoją dynamiką, mnogością wydarzeń i bohaterów drugoplanowych bez reszty wciąga. Historia opisana we wszystkich trzech książkach jest skomplikowana, wielowątkowa, wielowarstwowa i niechronologiczna. Jednocześnie widać, że autor dobrze przemyślał to co chciałby napisać - każdy element historii ma swój sens, a powiedzmy sobie szczerze - niechronologiczność tego nie ułatwiała. W Cieniu utraconego świata nasi główni bohaterowie są dosyć młodzi i dopiero odkrywają siebie, swoje umiejętności i możliwości. Czytelnik wraz z nimi dowiadywał się więcej o ich świecie i jego historii, o Barierze, Czcigodnych, Augurach, Sig'narich, sha'teth, nakazach, kan i esencji. Jest tego naprawdę dużo, bo uniwersum zbudowane przez pana Islingtona jest skomplikowane, a przygoda goni przygodę. Pierwszy tom cyklu to wciąż jeszcze fantastyka młodzieżowa, choć już od pierwszych stron nieco mroczniejsza niż to zwykle bywa. Echo przyszłych wypadków to już nieco inna opowieść - jest w niej więcej grozy, a przedstawione w niej moralne dylematy dają czytelnikowi materiał do rozmyślań. W tej części wyraźnie już widać, że dobro świata nie jest cenione tak wysoko jak własne interesy, wygoda i oczywiście polityka. Efekt jest taki, że bohaterowie muszą mierzyć się z zupełnie nowymi wyzwaniami, które zmuszają ich do szybkiego dorastania. Blask ostatecznego kresu ponownie okazuje się niepodobny do poprzednich tomów. To już po prostu fantastyka, w której wydarzenia są bardzo zawiłe i dynamiczne, historia powoli zbiega do zakończenia, tajemnice zostają ujawnione, a wydarzenia zepną się klamrą. I chociaż niejednokrotnie wydaje nam się, że wiemy jak to się zakończy, to mnogość zwrotów akcji niejednokrotnie zmusi nas do rewizji naszych pomysłów na finał.
Tym co z całą pewnością łączy wszystkie trzy tomy jest niesamowity rozmach z jakim zostały te książki napisane oraz sposób pisania, który powoduje, że od fabuły naprawdę trudno się oderwać. Jednocześnie są to książki wymagające nieco skupienia, co biorąc pod uwagę ich rozmiary, sprawia, że czyta się je nieco wolniej.
(..) - Zabiję ich, Ashalio, dlatego, że w przeciwnym wypadku skończy się nasz świat. Nigdy jednak nie wyobrażaj sobie nawet, że przestanę ich kochać.
Muszę przyznać, że James Islington naprawdę postarał się, aby nasze postacie były jak żywe, ale przy tym nas zaskakiwały. Przy pierwszym tomie zastanawiałam się czy nie jest to tylko szczęście początkującego - wszyscy znamy przysłowiową "klątwę drugiego tomu", ale też chyba każdy z nas spotkał się kiedyś z tym, że autor po przedstawieniu głównych wątków traci pomysł jak to wszystko sensownie pozamykać. Efekt jest często niesatysfakcjonujący, a bohaterowie i fabuła tracą na wiarygodności. Tymczasem pan Islington poradził sobie z tym znakomicie i przez cały cykl utrzymuje ten sam całkiem wysoki poziom. Osobiście uważam też, że trzeci tom w końcu sprawił, że bohaterskie tony, w które niekiedy autor uderzał ustami swoich bohaterów, wreszcie się skończyły, bo postacie po prostu musiały się wziąć do roboty, by na tą bohaterskość zasłużyć. ;) Jestem także zadowolona ze zmian w wątku Ashy. Jej historia nabrała rumieńców i wreszcie mam wrażenie, że jest osadzona równie mocno w całej opowieści, co wątki Daviana, Wirra i Caedana.
Drugi tom cyklu czyli Echo przyszłych wypadków pozostawił mnie z myślą, że satysfakcjonujące zakończenie historii Daviana, Wirra, Ashy i Caedena będzie sporym wyzwaniem. Co prawda już wtedy część zagadnień zaczynała się układać w spójną całość, a James Islington pilnował żeby jego opowieść nie skręcała w zbyt dużą liczbę wątków pobocznych, ale nie da się ukryć, że czterech głównych bohaterów samo w sobie tworzy imponującą liczbę kwestii, które muszą znaleźć swoje zakończenie. Jednak ku mojemu wielkiemu zdumieniu, i jeszcze większemu zadowoleniu, Blask ostatecznego kresu okazał się jednak godnym finałem tej trylogii. Autor pokazuje nam w nim, że nie jest sentymentalny, ani przesadnie brutalny - to wiarygodność historii stanowi dla niego wielką wartość. Jako czytelniczka czuję się tym ogromnie usatysfakcjonowana i też miło zaskoczona, bo nie spodziewałam się tak wyważonego sposobu narracji po debiutancie.
To co ma moim zdaniem wielkie znaczenie to także oryginalność książki. W historii opisanej w trylogii Licaniusa wyraźnie widać motywy bliźniaczo podobne do tych znanych nam z twórczości kilku znanych fantastów, jak chociażby J.R.R. Tolkiena, G.R.R. Martina czy Roberta Jordana. Jednak trzecia część jest moim zdaniem najbardziej samodzielna i nieszablonowa, i liczę, że właśnie w tym kierunku będą szły kolejne książki autora. :)
- Wtedy jakoś cię nie przekonały - zauważył Davian - Co się zmieniło?
- Ja, jak sądzę. - Tal spojrzał przyjacielowi w oczy. - Czasami nie chodzi o treść, tylko o moment, w jakim się z nią zapoznajemy.
Skoro wspominam już o kolejnych książkach autora, to myślę, że warto wiedzieć, że Blask ostatecznego kresu otwiera także jeszcze jedną świeżą historię. Już w drugiej połowie książki autor całkiem sprytnie sugeruje nam, że losy Shainwierów i ich wyprawa do Nesk jest dłuższą i bardzo intrygującą opowieścią. Po zakończeniu książki możemy przeczytać, że ta historia zostanie spisana w odrębnej książce i chociaż nie jest to dla autora jego najbliższy projekt, to jest to ewidentna obietnica spin-offu.
Blask ostatecznego kresu, podobnie jak cała historia, jest napisany z imponującym rozmachem. Autor stworzył książki dynamiczne, intrygujące i rozbudowane, które wymagają nieco skupienia, ale w zamian dają nam fenomenalną opowieść, od której naprawdę trudno się oderwać. Niemal 1000 stron zakończenia daje nam finał na jaki wszyscy czekaliśmy - emocjonujący, pełen bitew, wyzwań, tajemnic, pytań i odpowiedzi, smutnych i wesołych momentów. Przez historię prowadzą nas bohaterowie, którzy w trakcie tej historii ulegli ogromnym metamorfozom, całkowicie zgodnym z rolą, którą odgrywali w historii Jamesa Islingtona. Fabuła porwała mnie wartkim strumieniem i muszę powiedzieć, że po lekturze czuję sytość i ogromną satysfakcję, a teraz po tej świetnej przygodzie jestem bardzo ciekawa kolejnych książek autora.
| Cień utraconego świata | Echo przyszłych wypadków | Blask ostatecznego kresu |
Za możliwość lektury ogromnie dziękuję Wydawnictwu Fabryka Słów oraz portalowi Sztukater