Tytuł: Zew krwi
Autor: Jack London
Wydawnictwo: MG
Data wydania: 2023
Liczba stron: 160
Kategoria: Powieść przygodowa, literatura piękna, klasyka literatury
Ocena: 8+/10
Dawno, dawno temu w nagrodę za specjalne osiągnięcia otrzymałam Białego kła Jacka Londona. Pierwszy raz czytałam go na swoim piętrowym łóżku pod kołdrą przy świetle latarki. Ogromnie mi się podobała i na lata została w mojej pamięci. Od tego czasu czytałam ją co najmniej trzy razy i prawdę mówiąc z przyjemnością przeczytałabym kolejny. Tymczasem Zew krwi czytałam tylko raz, egzemplarz był pożyczony od koleżanki, a od tego czasu minęło niemal 20 lat. Jednak wtedy ta książka zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, bo o ile Biały kieł to historia walki o przetrwanie zakończona odnalezieniem domu, o tyle Zew krwi jest jej... Przeciwieństwem? Polemiką? Przekorną odpowiedzią? Obie książki są nad wyraz naturalistyczne i w dużej mierze okrutne, ale z punktu widzenia dziecka, ta pierwsza kończy się dobrze, a w drugiej wygrywa brutalna dzikość, która nie zna granic. Jednak minęło bardzo dużo czasu i pomyślałam, że chciałabym skonfrontować swoje ówczesne, dziecięce, wrażenia z lektury, z tymi dzisiejszymi, całkiem już dorosłymi.
Zew krwi to opowieść o Bucku - mieszańcu owczarka szkockiego i bernardyna. Pies zostaje wykradziony właścicielom i sprzedany, co sprawia, że jego spokojne życie na ranczu w Kalifornii zmienia się okrutną walkę o przetrwanie w bardzo surowych warunkach. Buck przechodzi naprawdę ciężką szkołę życia i stopniowo dochodzi do jego metamorfozy, bo postawiony w sytuacji bez wyjścia powoli czuje niesamowity zew krwi...
Innymi mówiąc słowy, wszystko co popełniał, zdarzało się dlatego, że popełniać było łatwo, a zrezygnować z popełnienia niesłychanie trudno.
Piękno książek Jacka Londona polega na tym, że od czasu gdy przeczytałam pierwszą z nich niemal 20 lat temu z latarką pod kołdrą nie zestarzały się ani o stronę. Niesamowite jest to, że nawet dzisiaj Zew krwi, wydany już ponad 100 lat temu (!), wywołuje w czytelniku ogrom przemyśleń, odniesień do tak wielu zagadnień współczesnego życia. W oczywisty sposób w XXI wieku najpierw pomyślałam o nieakceptowalnej przemocy wobec zwierzęcia, o strasznym okrucieństwie, którego spotkało Bucka i innych bohaterów na tak wielu płaszczyznach. Jednak im dłużej czytamy, tym więcej tematów się pojawia - to jak dostosowujemy się do skrajnie trudnych warunków, wpływ przemocy na naszą "ludzką" twarz, to jak oceniamy ludzi, jak znajdujemy radość w ciężkiej pracy i czy aby nie jest to kołowrotek, po którym biegniemy bez końca w znoju i trudzie, miłość i szacunek zwierzęcia do człowieka, a w końcu tytułowy zew krwi, który stopniowo dochodzi do głosu, by ostatecznie osadzić Bucka w roli przywódcy stada w dziczy. Zagadnień wartych przemyślenia jest w tej książce bez liku, a jak już skończymy analizować to czy każdy z nas ma takie genetyczne predyspozycje, swój własny zew krwi, z którym walczymy postawieni pomiędzy wartościami, w które wierzymy, a wewnętrzną dzikością, możemy zachwycić się tym jak Jack London pisze, bo robi to fenomenalnie. Ta książka to popis psiej narracji i dynamicznej akcji, a przy tym naturalizm w czystej postaci. Tutaj nawet opisy są stworzone tak porywająco, że nie można się od książki oderwać. Chociaż Zew krwi to także obraz przemocy i niemałego okrucieństwa, to autor opowiedział nam o tym w niezwykle wyważony sposób. Bez epatowania, czysta chłodna narracja, która miała oddać niezbyt wesołe czasy pełne przemocy (w tym wobec zwierząt), trudnej sytuacji materialnej i gwałtownej gorączki złota oraz to czemu w rezultacie poddany został Buck. Bez tego przemiana naszego głównego bohatera nie miałaby sensu, rozumiał to autor, a i ja po lekturze widzę to bardzo jasno. Ten powrót do korzeni, na łono dzikiej przyrody, musiał wydarzyć się z powodu traumatycznych wydarzeń, tylko w takich warunkach by wszystko inne mogło stracić na znaczeniu.
Oczywiście pozostaje jeszcze kwestia wydania. Z jednej strony jak to zwykle jest u wydawnictwa MG - twarda oprawa i cudowna szata graficzna okładki. Z zewnątrz książka naprawdę prezentuje się przepięknie. Jednak z drugiej brakuje informacji o tłumaczu (jedynie, że domena publiczna), a wydanie ilustrowane jest w dosyć skromny sposób, zaś jakość niektórych obrazów jest nie najlepsza. Natomiast bardzo doceniam, że zachowano formę monochromatycznych rycin - to idealnie współgra z naturalistyczną fabułą, surową Alaską i dzikim porywem serca. Przez to tym mocniej mam wrażenie, że gdyby było to nieco bardziej dopracowane to mielibyśmy w ręku prawdziwą perełkę.
Słyszał ten zew, który dobywał się z głębi, a wywodził się zapewne z prałona natury; opanował go teraz, jak nieubłagana moc, jak fala przypływu, którą wezbrało życie, jak radość istnienia i zespolenia się ze wszystkim, co nie nazywa się Śmiercią, co jest wielkie i potężne i unosi się ku gwiazdom, wysoko ponad masę zdrętwiałej materii.
Z przyjemnością powróciłam do książki Jacka Londona, przypomniałam sobie jak bardzo lubię literaturę pióra tego autora, jak przepadam za przygodówkami, które tak intensywnie i na niewielu stronach potrafią zmusić czytelnika do chwili zadumy. Takich pisarzy jak ten wielu nie ma i nie będzie, to wirtuoz niepopularnej brutalnej uczciwości, którą się nie epatuje, a ubiera w przygodowe szaty i przez nie przekazuje niejedną mądrą myśl. Lata mijają, ale nie mój zachwyt.
Sposób jego gry odznaczał się poza tym jakąś nałogową grzesznością; posiadł pewien system i ufał mu ślepo. Doprowadziło go to w końcu do nieuchronnej zguby. Każda bowiem gra, zwłaszcza zaś z systemem, zawsze domaga się odpowiedniej gotówki - zaś pensja ogrodnika z trudem wystarczała na utrzymanie żony i kilkorga dzieci.
Za możliwość lektury ogromnie dziękuję wydawnictwu MG oraz portalowi Bookhunter.pl