Tytuł: Ameryka w ogniu
Autor: Omar El Akkad
Tłumacz:Jacek Żuławnik
Ameryka w ogniu jako historia miała naprawdę świetne perspektywy. Zaczęła się dobrze, od opowieści o przyszłości, o tym jak wielka Ameryka staje się krajem podzielonym, wyniszczonym wojną domową, epidemią celowo wypuszczonego wirusa i katastrofą klimatyczną. W takim kraju urodziła się Sara T. Chestnut. Poznajemy ją gdy ma sześć lat i żyje z rodzicami i rodzeństwem niedaleko Nowego Orleanu. Mieszkają w piątkę w domu z blachy falistej niedaleko rzeki. Oczami dziewczynki obserwujemy konflikt, strach, przemoc, cierpienie i wojnę, ale nie tylko tę na froncie. Przyglądamy się jak dziecko pod wpływem wielu czynników zmienia się i ze spokojnej obserwatorki przeistacza się w uczestnika konfliktu.
Dana uważała tego rodzaju zajęcia za nużące bądź odrażające, zaś dla Sarat były one żyłami i tętnicami, którymi płynęła magia życia.
Roztoczona przez autora wizja brzmiała bardzo intrygująco i nieprzeciętnie. Od dawna mówimy, że zmiany klimatu rzadko znajdują swoje miejsce w kulturze, zatem to co opisał autor idealnie wpisuje się nowe trendy w literaturze popularnej (mam na myśli nienaukowej i nie na temat stricte zmian klimatu). Również inne poruszone zagadnienia łamiące ideał Ameryki są bardzo ciekawe. Wyobrażenie kolejnej wojny secesyjnej dzisiaj nie wydaje nam się aż tak nieprawdopodobna jak kiedyś. Niestety sama fabuła jak dla mnie kuleje. Wizja może robi wrażenie, ale sama historia... Na mnie zbyt wielkiego wrażenia nie zrobiła. To co przytrafia się Sarat, którą poznajemy jako małą dziewczynkę i obserwujemy jej przemianę w dorosłą kobietę, oczywiście jest smutne, bolesne, trudne. Opis ośrodka dla uchodźców, tego, że wojna pozostawia po sobie zniszczenia wszędzie, nieważne po której stronie stoisz, to, że eskalacja niektórych wydarzeń nieuchronnie prowadzi do innych, to rzecz jasna wartościowy przekaz pod względem edukacyjnym. Jednak to miała być historia, a ta jak dla mnie jest dosyć przewidywalna i w dodatku nie specjalnie mnie do siebie przekonała.
O tym się często zapomina: że zawsze jest jakieś "zanim".
Po drugie kompletnie nie przemówili do mnie bohaterowie. Były lepsze momenty, ale przez większość czasu postacie ani mnie nie interesowały, ani się z nimi nie utożsamiałam, ani nie miałam do nich żadnych uczuć, ani nawet ich specjalnie nie polubiłam. Ot, żeby historia trwała ktoś musiał w niej występować. A skoro mowa o występowaniu, to akurat to odzwierciedla moje uczucia do postaci, których niektóre zachowania nie dość, że bywały absurdalne, to jeszcze wydawały się niesamowicie teatralne. Czy taki był zamysł autora? Być może, ale to niestety obniżało moją satysfakcję z lektury.
Czy to była "przejmująca opowieść o przeobrażaniu się jednostki pod wpływem wojny"? I tak, i nie. Przejmująca dla mnie nie była, choć to co przydarzyło się Sarat z całą pewnością było straszne i okrutne. Ja jednak mam wątpliwości - czy to wojna zmieniła dziewczynę, czy jednak manipulacje złych ludzi, którzy podsycali destrukcyjne emocje, przekłamywali rzeczywistość i wykorzystywali sytuację, nie używając bezpośrednio wobec niej żadnej przemocy? Takich dzieci jak Sarat są niestety dziesiątki - mają za sobą trudy wojny, wspomnienia przemocy, straciły bliskich, a mimo to niekoniecznie zmieniły się one tak jak nasza bohaterka.
będą wznosili miasta na Twoją cześć.
Poza tym czy ja wiem, czy to było dla mnie coś ciekawego? Może 10 lat temu tak by było, dzisiaj mogę to zobaczyć/posłuchać tego/poczytać o tym w co drugim wojennym reportażu. Przed świętami Bożego Narodzenia przeczytałam Bibliotekę w oblężonym mieście Mike'a Thomsona. Tam też można było obserwować przeobrażanie się jednostki pod wpływem wojny. Może inne jednostki, może inne przeobrażenie, ale zdecydowanie to samo zagadnienie, a jednak wtedy czułam przejęcie, czułam emocje, czułam cierpienie. W tej książce ważną rolę odgrywa idea braku domu, co może istotnie różnić te dwie pozycje i być może gdyby na tym zagadnieniu autor skupił się bardziej to byłoby nieco bardziej dojmująco, ale to już tylko moje gdybanie. Również wątek wojny domowej w USA zawsze daje mi do myślenia w kontekście naszej bezradności wobec takich wojen w innych regionach świata, które do cna wyniszczają ich mieszkańców podczas gdy reszta świata tylko się temu przygląda. Może w tej perspektywie Ameryka w ogniu zmusza do zastanowienia. Za to rzeczywiście była to "niepokojąca wizja mocarstwa w rozkładzie".
Nie mam jednak pewności, czy dla tej wizji warto było czytać, tę moim zdaniem, bardzo przeciętną książkę. Jeśli będziecie mieli chęć to sami oceńcie.