Tytuł: Wołanie kukułki
Mejle Luli Landry uświadomiły mu - raczej jego trzewiom niż mózgowi - coś, czego nie zdołały uświadomić liczne zdjęcia: że na tamtej zaśnieżonej londyńskiej ulicy w zderzeniu z ziemią zginęła prawdziwa żywa śmiejąca się i płacząca istota. Przewracając strony kartoteki, Strike miał nadzieję, że zauważy przemykający cień mordercy, a zamiast tego ukazał mu się duch samej Luli spoglądający na niego - jak niektóre ofiary brutalnych przestępstw - zza resztek swojego przerwanego życia.
Równie wysoko cenię to, że nie epatowano flakami. W ostatnim czasie wiele kryminałów wybiera ścieżkę brutalnych opisów zamiast fabuły i poza tym, że momentami dochodzi to w mojej opinii do skrajności i mnie przynajmniej już to niesmaczy, to zwykle to po prostu nie jest dobra książka. Wołanie kukułki pod tym względem się wyróżnia i moim zdaniem nawiązuje do najlepszych czasów kryminału.
Rozpoczynając lekturę byłam ciekawa jeszcze dwóch kwestii - jak wypadną bohaterowie oraz sama historia, bo jednak kryminałów już się naczytaliśmy, więc czy J.K. Rowling może nam jeszcze cokolwiek ciekawego zaproponować?
Postacie są bardzo mocną częścią Wołania kukułki i to nie tylko w osobach Cormorana i Robin. Historia Luli opierała się na wielu bohaterach i wydaje mi się, że dzięki nim stworzono ciekawą i dosyć wiarygodną opowieść. Myślę też, że dalsza historia może być bardzo interesująca, nawet jeśli da się wyczuć, w którą stronę autorka podąży, zwłaszcza, że odnoszę wrażenie, że Robin i Cormoran zaskoczą nas jeszcze niejednym sekretem.
W kwestiach fabularnych czuję się przekonana, wydaje mi się, że Wołanie kukułki to dobry i spójny kryminał. Nie jest wstrząsający, ale sensownie zbudowany, oparty na detektywistycznej pracy, po przeczytaniu której udało mi się dojść do tego kto zabił. Natomiast czy jest tu coś zaskakującego fabularnie? Niespecjalnie. Nie czuję powiewu świeżości jak przy Harrym Potterze, ale z drugiej strony może nie ma sensu tego oczekiwać. To po prostu kawał dobrego kryminału i tyle. Zaczynam jednak przeczuwać, że autorka będzie popadała w dłużyzny. Trochę się tego spodziewałam patrząc na liczbę stron kolejnych tomów cyklu (pierwszy to 456 stron, trzeci - 496, ale siódmy to aż 960!), ale fakt, że wyczuwam to już w pierwszym tomie cyklu nieco mnie smuci. Nie przekonuje mnie to nabijanie licznika. Pompowanie liczby stron zwykle nie kończy się niczym dobrym dla historii, a naprawdę niezwykle rzadko mam refleksję, że książka była mi za krótka. Zazwyczaj jest dokładnie odwrotnie. Jestem ciekawa jakie wnioski przyniesie lektura kolejnych części i wtedy się przekonamy.
I tak oto moje pierwsze spotkanie z Robertem Galbraithem już za mną. Wołanie kukułki okazało się bardzo satysfakcjonującą lekturą, naprawdę porządnym kryminałem, a jeszcze lepszym początkiem cyklu. Po takim otwarciu nie mogę się doczekać kolejnego tomu i Jedwabnik pospiesznie ląduje na moim czytniku. Przyjemne zaskoczenie, a chociaż z Harrym Potterem historia Cormorana Strike'a nie może w żaden sposób konkurować, to moje obawy zupełnie się nie sprawdziły. :)