W ramach poszukiwań książek przygodowych dla młodszych czytelników tym razem sięgnęłam po Wyspę, której nie było Joego Wilsona. Jednocześnie jest to moje pierwsze spotkanie z Wydawnictwem Dwukropek, o którym słyszałam mnóstwo pozytywnych opinii (chociażby od Zaczytasów), ale nie miałam jeszcze okazji z nim spróbować! Teraz już wiem, że z pewnością spotkam się z tym wydawnictwem jeszcze nie raz!
Joe Wilson w swojej debiutanckiej historii przedstawia nam dwunastoletniego Rixona i jego mamę Rebeccę. Pewnego wieczora kobieta informuje syna o śmierci wujka na cześć którego otrzymał swoje imię. Szkopuł w tym, że chłopiec wujka w życiu nie widział na oczy, a również Rebecca nie pamięta już kiedy ostatni raz się z nim spotkała. Mimo to oboje zostają zaproszeni do kancelarii w związku z ostatnią wolą zmarłego. Niespodziewanie okazuje się, że nastolatek otrzymał w spadku wyspę! Cała Kruszyna, bo tak nazywa się ten ląd, tylko jego! Tyle, że jest jeden haczyk. Położenie Kruszyny jest oznaczone tylko na jednej mapie sprzed dwustu lat, a o samej wyspie niemal nikt nie słyszał. Po spotkaniu z prawnikiem Rixon próbuje powrócić do normalności, ale sprawa wyspy nie daje mu spokoju. W końcu taki spadek, własny ląd, to nie byle co! Więc kiedy w końcu mama zgadza się na krótką wycieczkę poszukiwawczą Rixon podejmuje szaloną decyzję, która całkowicie odmieni jego życie, a to co odkryje zaskoczy wszystkich, włącznie z nim samym!
Rixon Webster był pewien jednego: właśnie podjął najodważniejszą decyzję swojego życia i nie mógł oglądać się za siebie.
Jakby tego było mało, książka Joego Wilsona jest pełna ciekawostek i pouczających wątków, jak np. o tym jaka była rola kanarków w kopalniach, ale też jest temat do dyskusji o tym czego uczymy się w szkołach i co jest nam faktycznie przydatne w życiu. Ponadto Rixon musi stawić czoła wielu wyzwaniom, a niektóre z nich będą dla niego szczególnie osobiste i wymagające. W tym kontekście opisy przemyśleń i uczuć, które odczuwa chłopiec są niezwykle przekonujące i muszę przyznać, że ich trafność zrobiła na mnie wrażenie. Oprócz Rixona poznajemy także innych bohaterów, którzy z jednej strony nas zaskakują, ale z drugiej Joe Wilson zadbał, aby wszystko było rzeczywiste i pozwalało czytelnikowi poczuć się częścią tej różnorodnej grupy.
Debiutancka Wyspa, której nie było to niesamowita przygoda, w którą może się wybrać każdy z nas. Historia, która jest niekiedy mroczna, pełna tajemnic, a wręcz sensacyjna (choć w młodzieżowym wydaniu), zaintryguje czytelnika od pierwszej strony. Spora czcionka i nie za duża liczba stron z pewnością ułatwią lekturę, a
bogate słownictwo i lekki ton książki pozwolą się szybko wciągnąć w
historię. Gdzie jest Kruszyna i dlaczego właściwie nikt nic o niej nie wie? Czy wujek na niej bywał? Co z tym wszystkim mają wspólnego grupa zaginionych naukowców oraz tajemniczy plik wypełniony matematycznymi równaniami i niezrozumiałymi opisami? Czy odwaga dwunastoletniego chłopca wystarczy by stawić czoła wyzwaniom z wyspy?
Wśród tych wszystkich pozytywnych wrażeń, muszę też uczciwie przyznać, że podczas lektury miałam nieco wątpliwości co do dorosłych postaci. Pomijając wuja Rixona i jego decyzje względem Kruszyny i jej mieszkańców, momentami miałam wrażenie, że pełnoletni bohaterowie tej książki (zwłaszcza rodzice Rixona) zachowują się w nieco zaskakujący sposób, który mnie umiarkowanie przekonuje. Jestem ogromnie ciekawa jak oceniłby to młodszy czytelnik!
Wyspa, której nie było okazała się satysfakcjonującą lekturą i naprawdę udanym debiutem Joego Wilsona! Całość jest świetnie wyważona, a przy tym łamiąca schematy - mnie fabuła zaskoczyła nie raz. Skierowana do dzieci, intrygująca i zaskakująca książka zabiera nas w niesamowitą podróż, z której powraca się z przekonaniem, że chciałoby się poczuć coś podobnego jeszcze raz!
Za możliwość lektury bardzo dziękuję Wydawnictwu Dwukropek oraz portalowi BookHunter.pl