Tytuł: Seryjne zabójczynie. Najsławniejsze morderczynie w dziejach
Autor: Tori Telfer
Seria: Dreszcze
Wydawnictwo: Poradnia K
Data wydania: 2017
Liczba stron: 418
Tłumacz: Jarosław Mikos
Kategoria: Literatura faktu
Ocena: 5/10
Pierwsza dokończona książka w okresie kwarantanny to Seryjne zabójczynie. Najsławniejsze morderczynie w dziejach to opowieść o 14 słynnych, nieżyjących już morderczyniach. Bohaterki autorki w większości żyły w okresie zdecydowanie przed naszym urodzeniem, więc nie są to zabójczynie z pierwszych stron gazet ostatnich lat. Autorka przytacza odległe, często okryte pewną aurą tajemniczości, kobiety spośród których większości nie znaliśmy wcześniej.
Czytałam tę książkę bardzo długo, niemal rok, choć ma ona zaledwie 400 stron, a warto dodać, że ostatnie z nich są przeznaczone na bardzo rozległą listę przypisów. Dlaczego więc zajęło mi to aż tyle czasu?
Chociaż Seryjne zabójczynie nie były specjalnie wymagające to szczerze mówiąc bardzo mi się dłużyły. Zupełnie mnie nie wciągnęły, a opowiadania były bardzo nierówne, co do pewnego stopnia jest zapewne konsekwencją małej liczby dostępnych materiałów źródłowych. Mimo to, autor podejmuje decyzję o pisaniu książki na podstawie jakiś przesłanek, więc jeżeli Tori Telfer widziała, że liczba informacji na dany temat jest szczątkowa, to być może nie należało decydować się na jej tworzenie albo przyjąć inną formę. Co ciekawe na końcu autorka przyznaje, że chętnie opowiedziałaby nam jeszcze o co najmniej dwóch innych morderczyniach, ale niestety nie było danych by stworzyć wystarczająco wiarygodny portret, czyli jednak zdawała sobie sprawę z problemu.
Przechodzimy tutaj do drugiego, według mnie najpoważniejszego mankamentu tej książki. O czym właściwie są Seryjne zabójczynie? Owszem, przedstawiają skrócony portret kobiet, które dokonywały morderstw, ale tak naprawdę w niewielu przypadkach dowiadujemy się o nich czegoś więcej. W większości cała historia opiera się na doniesieniach prasowych, które, co przyznaje sama autorka, bywają mocno przesadzone lub nastawione na sensację i często nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Biogram, że tu mieszkała, poślubiła tego i tego, a ten ją bił czy zdradzał nie jest raczej szczególnie interesujący, a pojedyncze opinie zeznających przeciwko czy współwinnych nie są dla mnie dość przekonujące by na tej podstawie zbudować historię. W niektórych momentach autorka spekuluje, ciekawie, ale wciąż żongluje niepopartymi źródłami teoriami. Później otrzymujemy historię procesu i to jest zdecydowanie najbardziej dynamiczny moment każdego opowiadania. Źródeł było ewidentnie więcej to i opowieść zyskuje rumieńców. W niej znajdujemy bardzo wiele smaczków, lepiej poznajemy często tło zbrodni czy modus operandi, choć niestety wciąż o samych kobietach dowiadujemy się niezbyt wiele. Na końcu rodziału są zwykle pewne rozważania autorki na temat danego problemu - czy to trucizn, czy nierówności społecznych, czy braku perspektyw, czy historii i zmieniających się czasów.
Niestety jeśli ktoś chce dowiedzieć się jakie pobudki powodowały oskarżonymi to srogo się rozczaruje. W większości przypadków są w tej materii przedstawione domysły, choć oczywiście zdarzają się wyjątki jak np. świetny rozdział o fabrykantkach w węgierskim miasteczku Nagryrev.
Wydaje mi się także, że słabsze rozdziały (jak o rodzinie Benderów) były momentami niepotrzebnie przedłużane.
Wiele osób pisało o błędach w pisowni, logicznych i gramatycznych, ale ja w moim ebooku nie dostrzegłam ich zbyt wiele. Było kilka literówek i złych odmian zwłaszcza obcych nazw i nazwisk, ale nie zauważyłam ani jednej dramatycznej niespójności tekstowej, a o takowych donosili niektórzy czytelnicy. Być może zostały one poprawione w ebooku lub przez tak długi czas mojego czytania po prostu mi umknęły, jednak wciąż muszę powiedzieć, że ja się pod tym nie podpisuję.
Przyznam szczerze, że pomysł zapowiadał się naprawdę świetnie. Autorka wybrała interesujące postacie, niektóre bardziej znane (jak tyfusowa Mary, Mary Ann Cotton czy Elżbieta Batory), ale też wiele historii, o których albo miałam pojęcie bardzo mgliste (Tillie Klimek), albo słyszałam o nich pierwszy raz w życiu (jak np. Alice Kyteler). Trzeba też przyznać, że lista ponad 400 przypisów robi naprawdę spore wrażenie!
Tori Telfer chętnie wchodzi w historię, rozważa różne aspekty, zwraca się czasami bezpośrednio do czytelnika i daje do myślenia. Autorka mogła popaść w niekoniecznie zdrową fascynację swoimi bohaterkami, ale w jakiś sposób udaje jej się bardzo sprawnie balansować pomiędzy oczywistym zaangażowaniem i zainteresowaniem przedstawianym tematem i tłumaczeniem sytuacji, a jasnym postawieniem granic między tym co jest akademicko ciekawe, a tym co jest po prostu złym czynem.
Jednak lektura mnie nie wciągnęła, a często zamiast zainteresowania czułam zwykłe znużenie. Nie czuję, że zgłębiłam temat, nie mam wrażenia, że dobrze te kobiety poznałam. Choć autorka obudowała całość w pewną zamkniętą historię, którą zręcznie podsumowała, to mimo wszystko nie mam poczucia, że coś naprawdę fascynującego z tej lektury wyniosłam.
Przyznam szczerze, że Seryjne zabójczynie trochę mnie rozczarowały. Liczyłam na emocje albo na co najmniej dogłębne studium przypadku, ale niestety tego w tej lekturze nie znalazłam co jak na serię Dreszcze jest pewnym zawodem. Ot, przeciętna lektura, w której wymieniono kilka mniej lub bardziej znanych seryjnych zabójczyń.
Jak dla mnie znacznie ciekawsza, głębsza i prawdziwie przedstawiająca portret seryjnej morderczyni była chociażby Gorączka Mary Beth Keane. To była emocjonalna historia od której ciężko było się oderwać, a przecież też oparta na faktach (choć fabularyzowane). Nie mam więc wątpliwości, że na te tematy można napisać dobrą książkę, a rzecz polega po prostu na tym, że nie każdemu to się udaje i Tori Telfer moim zdaniem nie odniosła w tej dziedzinie sukcesu.