Tytuł: Opowieści o Niewidzialnym
Autor: Eric-Emmanuel Schmitt
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2009
Liczba stron: 240
Tłumacz: Barbara Grzegorzewska
Kategoria: Literatura piękna
Ocena: 10/10
Ponoć
luty to miesiąc czytania książek Erica - Emmanuela Schmitta. Z powodu sesji mój
luty ma o wiele mniej dni niż bym chciała, dlatego otwieram dzisiaj tydzień
Schmitta! Oczywiście, że data nie jest przypadkowa, Schmitt pisze zawsze o
miłości. Może ona być trudna, okrutna i bolesna, może być piękna, słodka i
pełna wrażliwości i czułości, ale zawsze jest o miłości, dlatego Święto Miłości
to doskonały dzień na rozpoczęcie tego wyzwania.
Pierwszą książkę Schmitta przeczytałam mając 15 lat i od tego
czasu kocham Go miłością nieprzerwaną. Można by wiele mówić o przekraczaniu
pewnych granic, o różnie okazywanych silnych emocjach i namiętnościach, o tym
jak doskonale Schmitt potrafi wczuć się w cudze uczucia – mówiąc dosłownie -
wejść w cudze buty. Gdy czytam jego książki czuję to co bohaterzy. Jeśli oni
czują smutek to i ja go czuję, kiedy czują tęsknotę i oczekiwanie, i mnie
się to udziela.
Tydzień z Jego twórczością można zacząć z wielu stron, ale dla mnie pierwszym skojarzeniem jest Opowieści o Niewidzialnym. Wiele osób powie, że poszłam na łatwiznę wybierając zbiór trzech opowiadań zamiast jednego, ale prawdę mówiąc to właśnie ta książka z największą dokładnością wyjaśnia jakim autorem jest Schmitt. A jakim jest? Wszechstronnym, odważnym, ironicznym i zabawnym. Nie boi się pisać o śmiertelnej chorobie dziecka ani o „jedynym Arabie na żydowskiej ulicy”. Za to robi to tak wybornie, że praktycznie każde opowiadanie zapada w pamięć.
Tak
jest właśnie z tym zbiorem – trzy opowiadania, od których według mnie należy
rozpocząć przygodę ze Schmittem, a przynajmniej od jednego z nich. Pierwszym z
nich jest Oskar i Pani Róża.
Oskar
ma białaczkę, wkrótce na nią umrze i jest tego doskonale świadomy mimo, że ma
dopiero dziesięć lat.
Zrozumiałem już, że stałem się złym pacjentem, pacjentem,
który podważa wiarę w nieograniczone możliwości medycyny.
Nie
ma tu słodyczy, nie ma złudzeń. Sytuacja jest brutalnie jasna, rzeczywista i
bez wyjścia. Ale Pani Róża znajduje sposób by dni, które Oskarowi pozostały były
pełne, wartościowe. Nie poddaje się oczywistemu bólowi, który towarzyszy
patrzeniu jak dziecko gaśnie w oczach.
- To jest legenda. Legenda o dwunastu proroczych dniach.
Chciałabym, żebyśmy się w coś takiego pobawili. A zwłaszcza ty. Od dzisiaj będziesz
bacznie obserwować każdy dzień, mówiąc sobie, ze ten dzień to jakby dziesięć
lat.
- Dziesięć lat?
- Tak. Jeden dzień to dziesięć lat.
- Więc za dwanaście dni będę miał sto trzydzieści lat!
- Tak. Wyobrażasz sobie?
I
tak Oskar każdego dnia dojrzewa o dziesięć lat, przeżywając swoje życie dużo
intensywniej niż jego rówieśnicy. Każdego dnia pisze też list do Boga, i to z
tej perspektywy poznajemy wydarzenia każdego dziesięciolecia z jego życia. To
wyjątkowe opowiadanie chyba każdego łapie za serce, bo nie ma tu udawania,
nieszczerości, patetyzmu, naprawdę nie ma śladu po wzniosłości. Jest chore
dziecko i jego ostatnie dni. Schmitt mistrzowsko kreśli ich przebieg, tworząc
przepiękną i w pewien sposób przeokrutną opowieść, która jednocześnie smuci i
daje nadzieję. Smuci w sposób niewątpliwy - trudno obserwować coraz bardziej
zmęczonego dziesięciolatka, strona po stronie coraz bardziej spokojnego ale i
świadomego odchodzenia. Nie w sposób nie pomyśleć o tym ile dzieci odchodzi w
podobny sposób, ilu dzieciom brakuje takiej Pani Róży. W tym kontekście należy
też zapytać o trudną rolę opiekuna, rodzica w takiej chwili, dla którego jest
to krytyczny moment i jest mu niezbędna pomoc, wsparcie.
Ale
daje także nadzieję, wiarę w to, że dzieci są mądre i silne, rozumieją co się
dzieje i naszym obowiązkiem jest je wspierać. A one po stokroć ten dar miłości
przyjmą i wykorzystają! Nasza „praca” ani przez sekundę nie idzie na marne. Bo
tak naprawdę Oskar i Pani Róża to opowiadanie o miłości,
najprawdziwszej, najczystszej i najbardziej szczerej i bezinteresownej.
Drugie
opowiadanie to Pan Ibrahim i kwiaty
Koranu. Ma inny charakter niż Oskar i
Pani Róża, choć wciąż opowiada historię dziecka, którego życie było takie,
a nie inne. Mojżesz ma jedenaście lat, żyje samotnie ze swoim ojcem, bo mama
porzuciła go gdy był mały. W pobliskim sklepie, w którym robi zakupy,
zaprzyjaźnia się ze sprzedawcą - panem Ibrahimem, muzułmaninem. Dlaczego
podkreślam, że pan Ibrahim to muzułmanin? Bo jak to zwykle bywa u Schmitta to
nie jest przypadek i od tego dnia, Mojżesz będzie poznawał Koran pełen
miłosierdzia, miłości i uśmiechu, stając się innym człowiekiem, co jest tym
piękniejsze, że jego doświadczenia mogłyby złamać niejedno dziecko.
Najlepiej
Mojżesza charakteryzuje pierwsze zdanie utworu:
Kiedy skończyłem jedenaście lat, rozbiłem swoją świnkę i
poszedłem na dziwki.
Bohater bezpośredni, żyjący każdego dnia ale jak na swój wiek nadzwyczaj zgorzkniały. Żeby było zabawniej, dla mnie było to w ogóle pierwsze zdanie z twórczości Schmitta, z którym miałam do czynienia. :)
Dalej poznajemy pana Ibrahima, człowieka magnetycznego,
uśmiechniętego i promieniującego czymś jednocześnie prostym i nieomal boskim.
Galanteria, uśmiech, radość każdego dnia, wrodzona lekkość i siła w jednym
ciele.
Nagle robi się poruszenie, pan Ibrahim staje na baczność, do sklepu wchodzi Brigitte Bardot.
- Dzień dobry, czy ma pan może wodę?
- Oczywiście, mademoiselle.
I staje się rzecz niesłychana: pan Ibrahim sam idzie wziąć z
półki butelkę wody i jej przynosi.
- Dziękuję. Ile jestem winna?
- Czterdzieści franków, mademoiselle.
Bardotka aż podskakuje. Ja też. Butelka wody kosztowała
wtedy dwa franki, nie czterdzieści.
- Nie wiedziałam, że woda jest tutaj taką rzadkością.
- To nie woda jest rzadkością, mademoiselle, ale prawdziwe
gwiazdy.
Powiedział to z takim wdziękiem, z takim rozbrajającym
uśmiechem, że Brigitte Bardot lekko się rumieni, wyciąga czterdzieści franków i
wychodzi.
To
najlepszy powód, aby przeczytać Pana Ibrahima
i kwiaty Koranu - cudowny utwór przesycony mądrością człowieka radosnego,
który uśmiecha się do każdego dnia, ale ponownie, bez patetyczności, bez
sztucznych wzniosłości.
Trzecie
opowiadanie to Dziecko Noego. Kolejne
opowiadanie o dziecku, które musi poradzić sobie z rzeczywistością zupełnie nie
taką jaką chcielibyśmy podarować potomkowi. Trwa druga wojna światowa, a Joseph
ma siedem, prawie osiem lat i jest Żydem. Splot wydarzeń sprawia, że aby go
ocalić zostaje oddany pod opiekę Ojca Pons. Czasy są pełne strachu, dzieci nie
wiedzą ile czasu uda im się ukrywać i udawać, że są aryjskie.
Joseph
jednak dosyć szybko przyzwyczaja się do nowej rzeczywistości, a starszy kolega
Rudi i Ojciec Pons stają się jego schronieniem i motywacją do przeżycia. Każdego
dnia chłopiec uczy się nie tylko matematyki i innych szkolnych przedmiotów, ale
prowadzi też rozważania filozoficzne analizując po swojemu, z wsparciem Ojca
Pons, chrześcijanizm i judaizm.
Jednak
doświadczenie wojny sprawia, że Joseph dojrzewa zbyt szybko i uczy się słodko –
gorzkiej rzeczywistości lepiej niż powinien. Rozumie, że czas wojny to jedno,
ale już wie, że po wojnie przyjdzie czas wyjścia z ukrycia i odpowiedzi na
pytanie, którego tak się boi.
Kilka tygodni temu wojna się skończyła. Razem z nią skończył się czas
nadziei i złudzeń. My, ukrywane dzieci, musieliśmy wrócić do rzeczywistości i
dowiedzieć się, jakby nagle raził nas piorun, czy wciąż należymy do jakiejś
rodziny, czy też że jesteśmy sami na świecie..
Jak
się kończy – oczywiście nie zdradzę, bo absolutnie każdemu polecam przeczytać Dziecko
Noego i wyrobić sobie własne zdanie. Każdemu, bez wyjątku!
Tym
zbiorem opowiadań po raz kolejny Schmitt przypomina aby nie zapominać o
dzieciach, nie umniejszać ich świata, ich myśli, czy uczuć. Po raz kolejny
także zgrabnie wplata temat religii świata – tym razem mamy Biblię, Koran i
Torę w różnych konfiguracjach. Dzięki temu, że bohaterami opowiadań są dzieci
szukające swojej drogi, nie musimy obawiać się tego aspektu, ich otwartość i
bezpośredniość sprawiają, że temat tworzy spójną i zamkniętą całość.
Schmitt
to jeden z tych autorów, który potrafi przedstawić trudny temat w sposób
łagodny i zrozumiały, mimo, że nie zmienia zakończenia. Nie ma cudownego
ocalenia przed starością, ani przed śmiercią, ani przed samotnością. To nie są
zbiory, które czyta się czekając z niecierpliwością na zakończenie. Ono nie
jest są mocną stroną tych opowiadań. Tutaj droga jest celem, każda kolejna
strona pozwala nam poznać coś nowego, słodko-gorzkiego, bo Schmitt to nie
cudownie łatwe czytadła, Schmitt nie porusza prostych tematów, to artysta w
swoim fachu. Wydaje się spełniać zasadę, że zwykły człowiek żyje raz, a ten
który czyta książki żyje tysiące razy. Tylko, że on czytającego książki zmienia
na piszącego książki, bo jego postacie są żywe, z krwi i kości a ich opowieści
poruszające. Nawet jeśli mimochodem czujemy, że to fikcja literacka, nasze
umysły pochłaniają przemyślenia. Ile dzieci leży w szpitalu umierając na raka i
brakuje im wsparcia dostosowanego do ich rozterek? Ile dzieci po wojnie zostało
sierotami, straciło rodziców, braci, siostry, wszystkich których znało? To nie
są łatwe myśli, chwilami są wręcz okrutne ale potrzebne.
Wszystkie cytaty pochodzą z recenzowanej książki.