Tytuł: Śmierć w Morning House
Uwielbiam Nieodgadnionego i kolejne tomy przygód Stevie Bell, a Maureen Johnson jest jednym z moich literackich odkryć. Kiedy byłam nastolatką chciałam czytać takie właśnie książki - przekonujące, z bohaterami, którzy mnie intrygują, poruszające zagadnienia, których nie przeczytałam w setce książek wcześniej, emocjonujące i dobrze napisane. Dlatego nie ma w mojej okolicy nastoletniego czytelnika, któremu bym książek pani Johnson nie poleciła. Nic więc dziwnego, że na widok zapowiedzi wydania Śmierci w Morning House zaświeciły mi się oczy... Czy słusznie?
Jak to zwykle w książkach Maureen Johnson bywa, również tutaj przeszłość miesza się z przyszłością. Mamy wyraźnie wyodrębnione retrospekcje, w których przenosimy się do 1932 i poznajemy rodzinę Ralstonów na kilka dni przed tragedią, która dramatycznie odmieni jej losy. Każdego roku lekarz, który nie lubi zmian w rozkładzie dnia, jego pełna uroku żona dawniej występująca w teatrze, ich synek oraz szóstka adoptowanych dzieci spędzają czas w Morning House - ogromnej posiadłości położonej na jednej z Tysiąca Wysp. Jednak w tym roku jest inaczej, coś się zmieniło i całkowicie zaburzyło harmonię, która panowała w rodzinie i oprócz letnich upałów daje się wyczuć nieoczekiwane napięcie... Dekady później w wyniku niefortunnych wydarzeń Marlowe Wexler bardzo chciałaby zniknąć z powierzchni ziemi, a skoro tego zrobić nie może, to przynajmniej opuścić dom i jego okolice, chociaż na jakiś czas. Kiedy więc otrzymuje propozycję nowej pracy na lato, która wymaga wyjazdu, decyduje się ją przyjąć. W rezultacie ląduje oprowadzając wycieczki po Morning House, ale to co miało być ucieczką, okazuje się sporym wyzwaniem. Marlowe wyczuwa, że coś jest nie tak, choć nie do końca wie co. Tyle, że kości zostały już rzucone, a jej przyjazd na Wyspę Ralstona sprawił, że została wciągnięta w sytuację, o której nic nie wie. Tyle, że jeśli chce zrozumieć co się dzieje i czy grozi jej niebezpieczeństwo to szybko musi się dowiedzieć.
Im częściej ktoś ci mówi, że wszystko jest w porządku, tym wyraźniej wybrzmiewa przekaz, że jednak nie wszystko jest w porządku. Tyle że nikt ci nie powie, co jest nie halo, dopóki to coś nie zakradnie się do ciebie od tyłu z krzywym uśmiechem na gębie i kijem bejsbolowym w garści.
Jakby mało było tego, że ta historia po prostu jest ciekawa i trzyma w napięciu lepiej niż niejeden dreszczowiec dla dorosłych, to jak to zwykle u pani Johnson bywa porusza także ważne tematy. Pojawił się wątek prohibicji i przemytu, nietypowych rodzinnych relacji oraz metod wychowawczych, zagubienia w nowej sytuacji, podania substancji odurzającej bez zgody i wiele, wiele więcej. Tym razem jednak zbierałam szczękę z podłogi, bo pojawił się motyw eugeniki! Rewelacyjnie rozegrany, tak żeby czytelnik się z nim zaznajomił, ale nie przestraszył, a równocześnie nie pamiętam kiedy ostatnio tak dojrzale potraktowano eugenikę w tekście skierowanym do młodego czytelnika. Maureen Johnson pod tym względem przypomina mi Nancy Springer, autorkę cyklu o Enoli Holmes - każda książka jest nie tylko bardzo dobrą lekturą, ale niesie również wartość edukacyjną i to taką, która jest podana w strawny dla czytelnika sposób. Mądre, ale nie przemądrzałe i pouczające.
Choć bohaterowie mają w większości inne doświadczenie niż większość z nas, a jednak autorka jak zwykle stworzyła ich takimi, że bez trudu mogliby wyjść ze stron książki. Z jednej strony jesteśmy w 1932, przed drugą wojną światową, w świecie pełnym napięć, w którym eugenika ciągle jest interesującym wątkiem rozważań nie tylko filozoficznych. Rodzina Ralstonów jest nietypowa, ale sześcioro nastoletnich dzieci próbuje jakoś to wszystko poskładać, chociaż każde z nich skrywa jakieś obawy i przemyślenia, a uwięzieni na Wyspie Ralstona są skazani na samotną konfrontację z tym co ich niepokoi. To przeplata się ze współczesnymi wydarzeniami, w których eugenika jest już odległą przeszłością, a młodzi ludzie próbują sobie poradzić z codziennością najlepiej jak potrafią, nieograniczani przez rodziców, choć też doświadczeni. Te historie dzieli tyle czasu, a jednak okazuje się, że mają punkt styku.
Warto zwrócić także na warstwę językową, bo i autorka, i tłumacz, wykonali tytaniczną pracę. Zabawne momenty takie pozostają, sceny pełne napięcia również. Książkę czyta się z ogromną lekkością, a językowo trzymamy naprawdę dobry poziom. To wszystko sprawia, że poznawanie takich pozycji to prawdziwa przyjemność.
Podsumowując, Śmierć w Morning House to rewelacyjny kryminał skierowany do młodzieży, ale mogę zapewnić, że wciągnie także czytelnika dorosłego. Maureen Johnson świetnie nas zwodzi, a kolejne rozdziały wystawiają naszą ciekawość na coraz większe próby. Mamy słońce, wodę i napięcie, które mogłoby wydawać się nieistotne, ale to tylko pozory, bo i rodzina Ralstonów, i grupa opiekująca się turystami, skrywają swoje tajemnice wśród przeczuć i niedokończonych zdań. Autorka fenomenalnie zbudowała zarówno bohaterów, jak i historię, a co najwspanialsze bardzo dobrze ją zrealizowała. W Śmierć w Morning House wszystkie wątki są świetnie zaplanowane i powiązane.
Jednak to co jest moim zdaniem najwspanialsze w każdym kryminale, to te okruszki, którymi autorka nas oprószyła, a my daliśmy się mniej lub bardziej im zwieść. Do końca nie wiedziałam kto jest winien, a podejrzenia miałam w stosunku do wielu postaci. Co więcej, pani Johnson tak rozłożyła akcenty w różnych momentach historii, że po rozwiązaniu zagadki wróciłam do wcześniejszych rozdziałów tylko po to by westchnąć, że faktycznie, autorka nam to wcześniej powiedziała. Dlatego uważam, że Śmierć w Morning House to po prostu świetna książka, fantastyczny kryminał, który spodoba się każdemu, kto lubi te klimaty, niezależnie od wieku. Książka została zrobiona na najwyższym poziomie, i fabularnym, i technicznym.
Za możliwość lektury dziękuję wydawnictwu Poradnia K!