Tytuł: Przechodząc przez próg, zagwiżdżę
Autor: Wiktoria Bieżuńska
Wydawnictwo: Cyranka
Data wydania: 2022
Liczba stron: 125
Kategoria: Literatura piękna
Ocena: 7/10
Od 2023 mam niecny plan, żeby rokrocznie czytać chociaż jedną książkę spośród nominowanych do Nagrody Nike. Prawda jest taka, że polskiej literatury pięknej (zahaczając o biografie czy reportaż) czytam niewiele. Nie robię tego celowo, po prostu mam do niej często ten sam zarzut co do "ambitnego polskiego kina" - poziom artyzmu jest tam tak wysoki i tak wyrafinowany, że przekracza moje możliwości. Jednak to sprawiło, że popadłam w drugą skrajność i mam poczucie, że w ten sposób tracę coś naprawdę ważnego, zarówno literacko, jak i zwyczajnie kulturowo jako Polka. W 2023 przeczytałam Jezus umarł w Polsce Mikołaja Grynberga, książkę wyróżnioną w 2024 nominacją. Za to w 2024 postawiłam na Przechodząc przez próg, zagwiżdżę Wiktorii Bieżuńskiej czyli jedną z finalistek z roku 2023.
Na tych nieco ponad 100 stronach autorka pokazuje nam wycinek życia dziecka urodzonego w latach '80 lub '90. Klimat jest bardzo swojski, a problemy tak sztampowe dla tamtego okresu, że chyba każdy czytelnik, który ten czas pamięta, jest w stanie się w tej historii odnaleźć. To co jest kluczowe dla tej książki, to bolesna szczerość oraz dziecięca perspektywa, która nadaje tej dosyć prostej opowieści bardziej porażającego wydźwięku. Drażni ona nasze zmysły i drażni nasze sumienie, nasze jako jednostki, ale i nasze jako społeczeństwa.
Wychowałam się w latach '90, kiedy opisane w książce sytuacje nie były rzadkością. Ileż rodzin miało taką historię jak główna bohaterka? Powiedziałabym, że oto patrzymy na smutny obraz 1/3, a może i nawet 1/2, domów w Polsce lat '80 i '90. Babcia, która na swój sposób kocha i opiekuje się zaspokajając podstawowe potrzeby dziecka. Raczej bez wielkich czułości, a metodycznie. Matka, która ma inne priorytety i brakuje jej cierpliwości do dziecka. Zazwyczaj jest nieobecna, a kiedy się pojawia zagłusza swoje poczucie winy, upierając się, że przyczyną jej działań, wysokich wymagań i surowej postawy, jest troska. To kobieta, która w złości obarcza dziecko wiedzą dla niego nieprzeznaczoną, oczekuje posłuszeństwa, a za odstępstwa karze i potrafi być w tym oschle okrutna. Nie radzi sobie z własnymi emocjami, bo nikt jej tego nie nauczył, ale to wiemy dzisiaj. Jest też ojciec, który wie o swoim dziecku niewiele, ale niespecjalnie mu to przeszkadza, zresztą trochę tak jest, że "takie to były czasy". Mężczyzna ma głębokie poczucie bezsensu i straty - w młodości wszystko zapowiadało się pięknie, dobrze się uczył, pięknie malował, ale to co chciał robić było wtedy nieakceptowane. Swoje dziecko trochę kocha i może nawet chciałby się nim zaopiekować, bo córka gdzieś tam w głębi zmiękcza jego serce. Jednak alkohol robi to skuteczniej, a w połączeniu z dużą niedojrzałością potrafi dać mieszankę wybuchową. Jest też babcia od strony taty, która zamyka oczy na błędy syna, unikając nieprzyjemności i odpowiedzialności. Zakochana w swoim dziecku nie chce widzieć problemów, z którymi on się mierzy, tym samym de facto wspierając go w drodze, którą obrał, a która prowadzi go wyłącznie na dno.
I na to wszystko jest ona - młoda dziewczynka, która odkrywa swoje ciało w czasach, gdy było to grzechem, która musi się mierzyć z ocenami i w szkole, i w domu, co było (i chyba wciąż jest?) dla dziecka najzwyczajniej w świecie trudne. Tymczasem to dziecko jest jeszcze zawieszone w konflikcie niedojrzałych rodziców, nie otrzymuje poczucia bezpieczeństwa, nie może liczyć na to, że zostanie wysłuchane, ani że otrzyma jakieś wsparcie. Nie ma dorosłego, na którym naprawdę może polegać, któremu może zaufać i się zwierzyć, który powie „jesteś wystarczająca" i pomoże zbudować jakiekolwiek poczucie własnej wartości. Z którym mogłaby podzielić się swoimi obawami, tymi których dziecko ma tak wiele, bo świat jest skomplikowany i pełen wyzwań.
Doceniam to jak mocno w tej pozycji wybrzmiewa dziecięca narracja - młodej osoby, która nie do końca rozumie co się dzieje. Która chcąc nie chcąc bierze udział w tej próbie powrotu do czegoś co było, co nie wyszło zapewne więcej niż raz. Trudne rodzinne relacje szybko odbijają się na dziecku, zagubionym w zagmatwanych relacjach dorosłych, w których nie umie, ale i przede wszystkim nie powinno brać udziału. Mamy też alkohol, w tej pozornie nieszkodliwej wersji, którą kojarzymy wszyscy. To tylko piwko, jedno tu, jedno tam, jedno za chwilę. Gdzieś pomiędzy "dziecko musi mieć ojca", a "ojciec leży pijany" zostaje postawiona młoda osoba, która już trochę rozumie obie strony tego problemu, za to nie jest jeszcze gotowa na jego konsekwencje. Dramatyzm niektórych sytuacji w oczywisty sposób nie pasuje do dziecka, ale jest ono jego mimowolną ofiarą i od tego nie ma ucieczki. W dodatku takie doświadczenie nie odchodzi, a kształtuje młodego człowieka, który zabiera ten bagaż w podróż w dorosłość. Bardzo "piękny" jest też fragment o wyśmiewaniu na placu zabaw i to także bardzo wiele mówi o tamtych czasach i o nas jako społeczeństwie.
Zatem z jednej strony mamy historię o samych ostrych kantach, pełną surowości i chłodu, bezpośrednią i nieprzyjemną. Tutaj ból i smutek są podane w milczeniu, bez analizowania, bez dramatyzowania. Z drugiej smutek i ból są zawaluowane, wiemy o ich istnieniu, bo i nietrudno je dostrzec, ale są one podane czytelnikowi w formie ciszy. W niej też ukryta pozostaje odpowiedź na pytanie o to, co z tym dzieckiem stanie się dalej, jaka jest przed nim przyszłość. Może to miejsce, w którym wielu może po prostu dopisać swoją własną historię.
W tej opowieści jesteśmy i my - dorośli czytelnicy, równocześnie świadomi tego, że tak było i nie ma co się tego wypierać, ale również tego jakie konsekwencje niosą takie wydarzenia. Dla wielu to historia życia, pijącego i/lub oschłego uczuciowo rodzica, którego zachowanie wciąż odbija się czkawką w dorosłym życiu. Wiemy też jakie to nieodpowiedzialne kiedy osoba pod wpływem opiekuje się dzieckiem. Jesteśmy świadomi tego jak narasta spirala przemocy. Wiemy jak pojawia się wstyd i to po obu stronach. My tę wiedzę już posiadamy, ale zajęło nam sporo czasu i doświadczenia żeby to wszystko poskładać. Być może niektórzy korzystali w tym celu z terapii, inni musieli się od rodziców odciąć... Te historie nigdy nie są łatwe, a mnie z perspektywy dorosłego bardzo trudno jest zaakceptować fakt, że faktycznie mogą brać w nich udział dzieci. A przecież wiem, że brały i pewnie wciąż, pomimo wielu społecznych przemian, są miejsca, w których wciąż je to dotyka.
Jednak w głębi serca zadaję sobie pytanie o czym ta książka była. O traumie? O naszym dorastaniu w tamtych czasach? O trudach bycia dzieckiem lat '90, a może ku przestrodze, gdyby obecne czasy chciały sobie "pożyczyć" ówczesne standardy? Jakie to niesie konsekwencje? Mieliśmy się tym wzruszyć? Zadumać nad tym co było, żeby to nie powróciło? Szukamy zrozumienia? Wybaczenia?
Żadna z tych opcji mnie nie przekonuje. Nie widzę w tej pozycji niczego odkrywczego, wszak Przechodząc przez próg, zagwiżdżę to po prostu historia i wspomnienia bardzo wielu osób wychowanych w latach '80 i '90. To czasy, w których miało się dzieci, bo tak było trzeba, nawet jeśli się tego nie chciało, a ówczesne metody wychowawcze były oparte o wątpliwe wzorce i chyba nikt specjalnie za nimi nie tęskni.
Pomimo tego, że niespecjalnie dostrzegam celowość tej książki, nie mogę pominąć tego jak wiarygodnie autorka opisała kwestię rodzica z problemem alkoholowym. Bardzo rzeczywiste spostrzeżenia, co może dziwić mnie nie powinno, bo połowa osób w moim wieku zna zapach przetrawionego alkoholu i potrafi rozpoznawać nastrój czy stan upojenia po krokach, po tym jak szurają laczki i w jakim tempie się poruszają. Nie wiem czy wnosi to coś do życia osób, które tę wiedzę posiadają, ale być może będzie cennym źródłem dla zrozumienia przez osoby, które tego nie doświadczyły? Ciekawa też jestem jakie wrażenie ta historia wywarłaby na znacznie młodszym czytelniku, takim, który lat '90 pamiętać nie może.
To wszystko jednak blednie w obliczu tego, że Wiktorii Bieżuńskiej, na ostatniej prostej, udało się dotknąć mojego bardzo czułego miejsca opowieścią o szarych kluchach ze skwarkami. Gdy przeczytałam to zdanie „Szare kluchy na obiad to właśnie jest trochę takie małe, rodzinne święto. Schodzą się wszyscy, rozkładają stół. Kładą obrus. Dziwnie się czuję, jedząc je sama, przy niskiej ławie." wszystko we mnie zadrżało w tęsknocie za czymś czego już nie ma. To moja historia i tym autorka sprawiła, że wylądowałam przy tej niskiej ławie razem z główną bohaterką.
Pomimo tego, że mam wrażenie, że to bardziej osobiste rozliczenie autorki z jakimś aspektem jej życia niż faktycznie książka, która coś wnosi do naszego życia, to dla mnie ta opowieść była powrotem do wielu wspomnień, o których człowiek za bardzo pamiętać nie chce. Może jednak niesłusznie, bo przecież najważniejsze to pamiętać i uczyć się na popełnionych błędach, najlepiej nieswoich. Warto skonfrontować się z czymś, co pośrednio lub bezpośrednio na którymś etapie życia dotyczyło tak wielu z nas. Główna bohaterka Przechodząc przez próg, zagwiżdżę poprzez swoją do bólu uczciwą postawę wobec nas czytelników, przypomina nam gdzie nas bolało. Nas, naszych znajomych, naszych bliskich. Niekiedy to wciąż w nas siedzi, a czasami warto do tego wrócić, żeby nasze dzieci miały lepiej i łatwiej. Oraz wiedziały, że można jeść szare kluchy ze skwarkami na obiad i to może być małe, rodzinne święto.