Autor: Rebecca Yarros
Cykl: Empireum
Tom: 1
Wydawnictwo: Filia
Data wydania: 2023
Liczba stron: 528
Tłumacz: Sylwia Chojnacka
Kategoria: Fantastyka
Ocena: 7/10
W comiesięcznym wyzwaniu portalu Lubimy Czytać tematem było przeczytanie książki nominowanej w organizowanym przez nich plebiscycie książki roku. W lutym miałam nieco inne plany czytelnicze, ale tak się złożyło, że w marcu wyjechałam i potrzebowałam lekkiej lektury do czytania po bardzo męczącym dniu pracy fizycznej. Fourth wing wybrałam z wielu powodów. Po pierwsze książka z nowej kategorii na LC o nazwie "romantasy" została oceniona ponad 3,5 tys. razy, a jej ocena wynosi 8,2 (stan z 19.03.2024)! To nieprzeciętnie wysoki rezultat i musiałam przyznać, że już sam ten fakt zaintrygował mnie na tyle, że chciałam po nią sięgnąć. Po drugie są smoki. I gryfy. Musicie wiedzieć, że istnieją motywy, do których mam słabość, a smoki z całą pewnością do nich należą. Po trzecie w zeszłym roku poznałam Rebeccę Yarros przy okazji Rzeczy, których nie dokończyliśmy i chociaż była to książka obyczajowo-romantyczna, a nie jestem wielką wielbicielką tej kategorii, to lektura zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Z drugiej strony był to "hit TikToka" co samo w sobie jest dla mnie raczej słabą (delikatnie mówiąc) reklamą. Z tego powodu, kiedy zaraz po polskiej premierze wybuchło ogromne zainteresowanie tą książką, ja przeszłam obok niej kompletnie obojętnie - nie przepadam za czytaniem pozycji, na których temat nasłuchałam się zbyt dużo zachwytów w danym momencie. Niejednokrotnie zaburza to mój odbiór lektury, jestem bardziej rozczarowana niż bym się tego spodziewała, a potem okazuje się, że kiedy czytam ją ponownie, to moja ocena jest już inna, ale pierwszy raz przeczytać książkę można... Tylko raz. Więc tracę element zaskoczenia i poznawania historii wraz z kolejnymi stronami. Jednak teraz moment na lekturę wydał się idealny - tuż przed premierą drugiej części, po fali popremierowej ekstazy przy okazji Fourth wing, a w ramach zwykłej ekscytacji nadchodzącą kontynuacją.
Violet Sorrengail całe życie szkoliła się, aby dołączyć do Kwadrantu Skrybów, w którym zgłębiałaby tajniki książek, strategii i historii. Niestety jej matka, a przy okazji generała, wymusza na dziewczynie potężną zmianę planów. Violet, pomimo swoich problemów zdrowotnych, ma dołączyć do Kwadrantu Jeźdźców, tak jak przed laty jej matka i rodzeństwo. Gdyby wszystko poszło doskonale, Violet powinna zostać kadetką, a następnie przetrwać Odsiew i zostać wybraną przez smoka, a potem jakoś to będzie. Jednak od pierwszych kroków Violet przekonuje się, że każdy dzień w tym miejscu będzie wyzwaniem, a jego przeżycie sukcesem. Z całą pewnością nie ułatwi jej tego ani stan jej zdrowia, ani fakt, że niektórzy szkolili się do tego większą część życia, ani to, że jest córką generały, ani to, że na Uczelni Wojskowej Basgiath jest całkiem sporo dzieci separatystów, które mają osobiste powody, by szczerze nienawidzić rodziny Sorrengail. Dziewczynie pozostaje wykazać się hartem ducha, sprytem, inteligencją i odwagą, a w pozostałej części liczyć na szczęście, które czasem się do niej uśmiecha, a czasem... Wręcz przeciwnie.
Jedno pokolenie, by zmienić tekst. Drugie pokolenie postanawia uczyć o tym tekście.
Kolejne dorasta i kłamstwo staje się historią.
Początek historii mnie nie porwał. Niby było intrygująco, ale równocześnie dosyć przewidywalnie. Smutek po śmierci członka rodziny? Był. Rodzinna scheda w postaci przymusu? Tak. Spotkanie tej jedynej osoby, której główna bohaterka miała się wystrzegać już na pierwszych stronach? Oczywiście. Błyskawiczna śmierć pobocznego bohatera? Jak najbardziej. Okrutny dręczyciel nienawidzący naszej bohaterki od pierwszego wejrzenia? Jakżeby inaczej. Dzielna walka o przetrwanie naszej osłabionej głównej postaci? Odhaczone. Sami widzicie, że już od pierwszych stron dzieje się naprawdę wiele, ale wszystko to pozostaje oparte o dosyć oklepane motywy.
Pierwszym wyraźnym sygnałem, że to relacje będą siłą napędową Fourth wing była Mira, temperamentna siostra Violet. Potem wyraźnie niespełniająca pewnych norm relacja z Dainem, którą błyskawicznie przejrzałam, ale mimo to sposób w jaki pani Yarros ją prowadziła sprawiał mi przyjemność - w ostatnich latach w fantastyce tak często wybierane są relacje całkowicie pozytywne lub całkowicie negatywne, że te kilka odcieni szarości rzeczywiście było odświeżające. Swoją drogą tu wchodzi jeszcze jedna kwestia, którą odnotowałam z prawdziwą radością - bohaterowie cyklu Empireum mają ponad 20 lat. Nawet jeśli momentami ich emocje są jak u nastolatków (moje w wieku 22 lat też takie bywały), to ze szczerą rozkoszą przeczytałam historię postaci nieco dojrzalszych. Od pewnego czasu potrzeba naprawdę wybitnej historii by porwać mnie przy nastoletnim bohaterze. Być może już trochę za dużo tego przeczytałam? Albo nowe cykle zbyt często powielają schematy? Lub po prostu po trzydziestce pewne motywy już do mnie nie trafiają. Zaś Fourth wing ze swoimi nienastoletnimi bohaterami faktycznie mnie wciągnęło, nawet lekko poruszyło i faktycznie przypadło mi do gustu.
- (...)I na twoim miejscu dobrze bym się zastanowiła, zanim poszłabym do niego z pretensjami. To taki typ, który najpierw zionie ogniem, a dopiero potem zadaje pytania.
Element fantastyczny Fourth wing jest całkowicie nieoryginalny, ale dobrze poprowadzony. Podczas lektury do głowy przychodziło mi wiele innych książek, głównie dziecięcych i młodzieżowych jak chociażby Skandar A.F. Steadman czy Eragon Christophera Paoliniego, z których moim zdaniem autorka śmiało czerpała. Jednak trzeba pani Yarros oddać, że ułożyła z tego zgrabną całość, która dzięki świetnej dynamice i dobrej charakterystyce postaci ostatecznie moim zdaniem się broni. Wykreowany świat jest dosyć dziurawy i stosunkowo słabo opisany. Z tego powodu, pomimo moich starań, miałam problemy żeby zorientować się przestrzennie. To jest chyba mój największy zarzut do tej pozycji, bo uważam, że gdyby poświęcić temu uniwersum chociaż trochę więcej uwagi, to mogłoby to znacząco podwyższyć wiarygodność historii i samą jakość książki. Z drugiej strony dostałam magię i smoki, co oczywiście sprawiło mi radość i w moich oczach jakkolwiek ratowało warstwę fantastyczną. Zwłaszcza smoki, które były dokładnie takie jak miałam nadzieję i jedyne co mogłoby być lepsze od smoków w Fourth wing to więcej smoków w Fourth wing. ;)
Słyszałam komentarze, że Violet to typowa Mary Sue. Nie wiem jak będzie w kolejnej części historii, ale w tej nie jestem w stanie się pod tym podpisać. Chociaż zdecydowanie jest to historia w stylu "od zera do bohatera", to jednak nasza główna bohaterka pomimo bardzo wielu zalet ma sporo upadków i znacznie mniej wzlotów. Oczywiście jest parę elementów świadczących o jej wyjątkowości, ale równoważy to kilka słabości. Mnie Violet do siebie przekonała i jej przemyślenia, zwłaszcza w pierwszej części książki, były dla mnie bardzo wiarygodne. Szczególnie fragmenty dotyczące przyszłości jako skryby, ale też upadki jej relacji męsko-damskich. W tych momentach panna Sorrengail sprawiała, że to niezbyt rozbudowane uniwersum pani Yarros nabierało jakiegoś wyrazu, a czytelnik mógł się z tą historią jakkolwiek utożsamić. Podobał mi się też wątek trucizn, który odrobinę wyróżniał książkę na tle innych. Dla równowagi zdecydowanie za dużo razy musiałam czytać o idealnym męskim ciele. Nie wiem czy istnieją kobiety, które poświęcają takim przemyśleniom aż tyle czasu kiedy nieustannie walczą o przetrwanie i mają niekończącą się liczbę zajęć i obowiązków. Mówiąc szczerze - wątpię. I to też budziło we mnie lekki sprzeciw, bo bohaterowie mieli być zdecydowanie pełnoletni, a ten wątek wybrzmiał jak nastoletnie bajania. A jednak, jak już wspomniałam wątek romantyczny jako całość oceniam pozytywnie, był emocjonujący i pełen napięcia, a jednocześnie naprawdę pełen uroku. Myślę, że każdy kto lubi wątki romansu fantastycznego w tej relacji zakocha się od pierwszej nutki. Poza elementem "wzdychaniowym" sprawił mi on sporą przyjemność, nie podążał też utartym schematem znanym z fantastyki młodzieżowej. Violet "szarpie się" wewnętrznie w sposób znacznie dojrzalszy niż wskazywałyby na to jej myśli chociażby o piętnie. Sporadyczne sceny erotyczne są opisane w dosadny, ale dorosły sposób. To wszystko zresztą nie dziwi, wszak Rebecca Yarros w pisaniu romansów doświadczenie ma spore, a Rzeczy, których nie dokończyliśmy dobitnie mi pokazały, że wie jak to robić w taki sposób, by utrzymać napięcie u czytelnika przez naprawdę długi czas. Opisany w Fourth wing wątek romantyczny to doskonała definicja mojego guilty pleasure - niby nic specjalnego, ale poprowadzone na tyle dobrze i tak przyjemnie, że trudno się od niego oderwać.
- Przyda jej się mniej ochrony, a więcej wskazówek. - Xaden patrzy na Daina tak długo, aż mój przyjaciel kiwa głową.
Mieszane uczucia mam do bohaterów pobocznych. Po pierwsze już po opisie postaci wiedziałam, których bohaterów autorka uśmierci i nie pomyliłam się ani razu (oczywiście oprócz tych kilku, których spotykamy wyłącznie "z okazji" śmierci). Po drugie interakcje z nimi był niezwykle ograniczone i miałam wrażenie, że istnieją wyłącznie po to, by dodać tło i kontekst do wątków postaci głównych. Drobny motyw przyjaciółki, która prosi o więcej zaufania był całkiem dobrym elementem, ale książka ma 528 stron, a ja dopatrzyłam się tylko tego. Dostrzegam to, że Violet lubi swoich bliskich, jednak chyba nieco bardziej interesuje ją pomaganie niż zawiązywanie rzeczywistych relacji. Z jednej strony usprawiedliwiam takie podejście tym, że akurat wojskowa uczelnia dla jeźdźców smoków była kreowana na mało życzliwą i stawiającą na rywalizację a nie przyjaźnie. Równocześnie mam wrażenie, że autorka jednak podjęła próbę zbudowania narracji o Violet, która dla bliskich jest gotowa zrobić bardzo wiele, więc z tego powodu czuję zwyczajny niedosyt.
Nie najlepiej oceniam jakość tłumaczenia. O ile jeszcze w pierwszej części książki było nieźle, o tyle im dalej tym więcej literówek, zdarzyło się także kilka pokracznych zdań. Ponieważ fabuła mnie porwała to przyznaję, że ich sobie nie wypisałam, ale to było jak kamienie w bucie - jak mnie ukłuły to musiałam się zatrzymać. Nie widzę żadnego usprawiedliwienia dla takiej ceny okładkowej, przy takiej jakości. Na koniec czuję się w obowiązku napisać, że kompletnie nie rozumiem dlaczego tytuł książki nie został przetłumaczony. Angielska wersja kompletnie nic nie wnosi i nic tego zabiegu nie broni oprócz usilnego marketingu.
- Zabicie ciebie nie byłoby żadnym problemem, Violence. To pozostawienie cię przy życiu zdaje się generować większość moich problemów.
Fourth wing w roli porywającego guilty pleasure sprawdziło się doskonale i sprawiło mi ogromną przyjemność. Szkolenie, smoki, walka o przetrwanie i z samą sobą, praca nad relacją, a do tego znacznie większy problem, który odmienia historię bohaterów. I chociaż pierwszy tom cyklu Empireum, pomimo swoich niezaprzeczalnych atutów, miał też sporo niedociągnięć to mnie się to po prostu dobrze czytało. Moja ocena jest całkowicie nieobiektywna i gdybym miała oceniać z pominięciem własnych uczuć, to byłaby na pewno niższa, ale no cóż. Z rozkoszą przeczytam kolejną część, która przed chwilą zawitała w nasze skromne polskojęzyczne progi. :)
PS Na stronie autorki, wydawnictwa, na Legimi, zostały udostępnione dwa darmowe rozdziały, które dopowiadają dwa momenty historii tyle, że przedstawione z perspektywy Xadena. Po ich lekturze mam dwa wnioski. Pierwszy jest taki, że w mojej opinii należy je przeczytać PO przeczytaniu Fourth Wing, chociaż dotyczą wydarzeń ze środka. One po prostu sporo spoilerują i to w taki niezbyt wyrafinowany sposób. Po drugie i najważniejsze - nie mam pojęcia po co te rozdziały zostały opublikowane. W mojej opinii absolutnie nic nie wnoszą do historii, nawet napięcia, a jeśli już to przez jawne udostępnienie nam przemyśleń Xadena je psują. Moim zdaniem można je spokojnie pominąć. Prawdę mówiąc jeżeli dla nich powstało to nowe kolekcjonerskie wydanie (a przecież już oryginalne wydanie było naprawdę ładne!) to... No cóż. Jest to według mnie kolejny skok na kasę. Jak to niestety zwykle bywa z tymi dopisanymi opowiadaniami.
| Fourth wing | Iron flame | Onyx storm |