Autor: Dustin Thao
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 2023
Liczba stron: 328
Tłumacz: Magdalena Moltzan-Małkowska
Kategoria: Literatura młodzieżowa
Ocena: 5/10
Tak się złożyło, że w moje ręce wpadła kolejna książka z rankingu Lubimy czytać, a konkretnie pozycja nominowana w kategorii literatura młodzieżowa. Koncept lektury wydawał mi się bardzo ciekawy - młoda dziewczyna u progu dorosłości ma masę planów, które zmieniają się w jednej chwili gdy jej ukochany chłopak Sam umiera. Julie i Sam byli razem szczęśliwi, dobrze znali siebie i swoje rodziny, mieli swoje zwyczaje, pomysły na przyszłość. Kiedy chłopak ginie, nastolatka nie potrafi się pozbierać. Z jednej strony się obwinia, z drugiej nie wie co zrobić z tym, że przez kolejne etapy mieli przechodzić razem - wspólne zakończenie szkoły, wspólna wyprowadzka i mieszkanie, wspólny wakacyjny wyjazd do Japonii... Akceptacja faktu, że tej wspólnej wersji przyszłości już nie ma i nie będzie, jest dla niej bardzo trudna i dziewczyna czuje się zagubiona w tej nowej rzeczywistości. Szarpiąc się z teraźniejszością Julie dzwoni do Sama licząc, że usłyszy dźwięk jego głosu na poczcie. Tylko, że zamiast poczty głosowej odbiera Sam. W ten sposób Julie dostaje szansę nie tylko na ostatnie pożegnanie, ale także na pozbieranie swojego życia i nadanie mu nowego kierunku, takiego który będzie jej odpowiadał, po tym co się wydarzyło.
Na podstawie zapowiedzi uważałam, że to może być książka poruszająca dosyć wrażliwą kwestię czyli kiedy taka pierwsza miłość, która zwykle sprawia, że snujemy plany i marzenia, gwałtownie odchodzi. Byłam ciekawa jak taki romantyczny temat opowie autor, tym bardziej, że to właśnie męskiego bohatera uśmiercono. Oczywiście kontrowersyjną częścią fabuły, w oczywisty sposób zakrawającą na fantastykę, jest odbieranie telefonu przez osobę, która już nie żyje. Jednak ten temat nie powoduje u mnie dyskomfortu. Uznałam go za swego rodzaju metaforę, próbę pokazania pewnych hipotetycznych zdarzeń i tego jak na nie reagujemy. Kiedy jesteśmy młodsi, trudniej jest nam sobie wyobrazić sytuację, że nasz rówieśnik umiera. Tak bez pożegnania, nagle. Pomyślałam, że to sposób na w miarę łagodne oswojenie tej myśli, ukojenie emocji (w tym, że np. umarli nie żywią pretensji do pozostałych przy życiu), sugestię rozwiązań jak pielęgnowanie wspomnień, ale nie kosztem życia, jak wybaczanie sobie pewnych sytuacji, nawet jeśli faktycznie były one trudne lub nieco kontrowersyjne, pozostawanie w kontakcie z ludźmi sprzed tragicznego wydarzenia. Z tego powodu, motyw telefonicznych rozmów żywej Jules z nieżywym Samem, nie budziły we mnie sprzeciwu ani nawet wrażenia, że przenieśliśmy się do sfery fantastycznej.
Pozwolić komuś odjeść, oznacza coś innego, niż zapomnieć.
To stan równowagi między życiem dalej a spoglądaniem wstecz i wspominaniem.
Jednak po lekturze debiutu pana Thao odczuwam rozczarowanie. Odnoszę wrażenie, że dobry pomysł (choć niebezpiecznie romantyczny) rozbił się o nie najlepsze wykonanie. Kiedy skończyłam czytać, w mojej głowie pojawiło się porównanie tej książki do takiego stereotypowego "blogaska" nastolatki - bloga, w którym jest trochę prawdy, trochę fikcji, trochę zaklinania rzeczywistości, a trochę filmowych scen. Niektóre fragmenty wydały mi się spreparowane w taki sposób, by główna bohaterka mogła wypowiedzieć pewne kwestie. W teorii ważne i dające do myślenia, ale w praktyce dosyć suche i mechaniczne. Czy to miało sprawić, że nastoletni czytelnik się tym przejmie? Mnie się wydaje, że młodzi przejrzą ten zabieg wciskania rodowych mądrości równie szybko jak ja. Były momenty, w których wydarzenia wydawały mi się zapożyczone z filmów romantycznych - dramatyczne emocje, rozpaczliwe biegi, upadki w błocie... Znowu miałam mieszane uczucia, bo wydawało mi się to bardzo stereotypowe i wykalkulowane na zasadzie "O, każda nastolatka tak to sobie wyobraża, to tak to napiszę". Przy czym w mojej opinii Dustin Thao swoje szablonowe scenki czerpał z amerykańskiej kultury, co w tej naszej mam wrażenie wypada jeszcze bardziej sztucznie. Nie lepiej było z dialogami - pojawiło się kilka mądrych zdań, kilka wyświechtanych frazesów i jeszcze więcej takich, które w moim odczuciu nic nie wnosiły ani do samej historii, ani do jej emocjonalno-filozoficznej warstwy. Ot, żeby były dialogi. Przez to odnoszę wrażenie, że ten kluczowy motyw rozmów telefonicznych nie spełnił swojej roli tak jak na to liczyłam.
Mam wrażenie, że Z tej strony Sam miało potencjał, którego autor nie wykorzystał. Głębokie przemyślenia okazały się bardzo spłycone, a moje nadzieje, że mężczyzna w dosyć w sumie romantycznej historii, postawi na inny punkt widzenia, chybione. Oczywiście nie jestem docelowym odbiorcą opowieści Julie i Sama, ale mam wrażenie, że nawet nastoletni czytelnik uzna tę książkę bardziej za powiązanie romansu z tragedią niż przejmującą i skłaniającą do przemyśleń lekturę. Zabierając się za tę pozycję, sądziłam, że książka Dustina Thao będzie nową, uwspółcześnioną wersją Zostań jeśli kochasz Gayle Forman. Może w nieco odwrotnej konwencji i z trochę innym zakończeniem, ale nietrudno wyczuć pewną analogię, jednak tamta książka zrobiła na mnie o wiele lepsze wrażenie i podobnych emocji spodziewałam się po Z tej strony Sam. Niestety tym razem musiałam obejść się smakiem. Książki pana Thao raczej nie polecam. W ostatnich latach przeczytałam wiele o niebo lepszych pozycji, również w tematyce nastoletniego odchodzenia, które choć napisane przez amerykańskich autorów, wydają się o wiele bardziej uniwersalne.