wtorek, 4 maja 2021

Wszystkie spełnione nadzieje czyli serial Cień i kość od Netflixa

Plakat promujący serial Cień i kość

Na ten serial czekałam z wielką niecierpliwością!

Od dawna byłam spragniona fantastyki na ekranie, a dłużące się oczekiwanie na chociażby Diunę czy drugi sezon Wiedźmina jeszcze bardziej zaostrzało apetyt. Cień i kość (ang. Shadow and bone) miało jeszcze jedną ważną cechę - to de facto tak zwana fantastyka młodzieżowa, która chociaż cieszy się wielką popularnością wśród czytelników (dodałabym nawet, że wręcz obsesyjną ;)), nie jest zbyt chętnie ekranizowana. To wszystko sprawiło, że serial miał gwarantowane grono odbiorców, ale jednocześnie oczekiwania wobec niego były całkiem spore.

Od technicznej strony Cień i kość to 8 odcinków historii opartej o trylogię Griszy, a konkretnie jej pierwszy tom czyli Cień i kość. Scenarzyści dokonali jednak zaskakującej, choć niepozbawionej sensu, zmiany dodając do fabuły bohaterów drugiego cyklu pani Bardugo pod tytułem Szóstka wron. Odcinki mają od 45 do 58 minut i wszystkie są już dostępne na Netflixie. 

Jeden z plakatów promujących serial Cień i kość.
Tutaj Kaz Brekker (vel Brudnoręki) i słynna laska bękarta z Baryłki.

Jakby na to nie patrzeć, pomimo standardowej części niezadowolonych widzów, serial okazał się naprawdę sporym sukcesem! Zaskakują pozytywne oceny krytyków (którzy sami z pewną nieśmiałością przyznali, że nie spodziewali się tak dobrej produkcji), całkiem wysokie, jak na Netflixowy serial, oceny zarówno na Filmwebie (27 kwietnia - ponad 2500 ocen, średnia 7,6) jak i na IMDB (27 kwietnia - niemal 13000 ocen, średnia 8,2), ale również bardzo pozytywny odzew czytelników książek pani Bardugo! To niemała rzecz usatysfakcjonować wszystkich, a trzeba sobie powiedzieć jasno, serial nie był reklamowany bardziej niż na przykład bardzo przeciętne i dosyć mocno krytykowane Winx.

My zrobiliśmy test. Serial oglądałam ja po świeżej lekturze trylogii Griszy i Szóstki wron oraz mój partner, który książek pani Bardugo nigdy nie miał w ręku.

Mój partner mimo nieznajomości fabuły nie miał problemu z nadążeniem za historią czy zrozumieniem co, gdzie i jak. Jedyny problem sprawiło mu odniesienie do Shu Han, które jest nie do końca wyjaśnione. Przez to, że chwilę przed seansem po raz pierwszy przeniosłam się do Ravki i Ketterdamu rzeczywiście wyraźnie widziałam odstępstwa od fabuły (których trochę było), ale równocześnie mogłam dostrzec jak doskonale zachowano kluczowe wydarzenia, relacje i dialogi. Mój partner nie widząc zmian mógł w pełni docenić świetnie zbudowaną przez scenarzystów historię - intrygującą, doskonale spójną i przemyślaną. Finalnie oboje byliśmy bardzo zadowoleni z seansu! 

Jeden z plakatów promujących serial Cień i kość.
Tutaj Alina Starkov i Fałda Cienia.

Ogromną zaletą tego serialu są aktorzy - naprawdę fenomenalnie dobrani względem książkowych pierwowzorów! Połowę bohaterów niemal dokładnie tak sobie wyobrażałam, zarówno pod względem wyglądu, jak i pewnych zachowań czy nawet sposobu poruszania się. Czy udźwignęli powierzone im role? 

Według mnie świetnie odwzorowano relację Zmrocz-Alina-Mal, jak również zbudowano akcję wokół Wron. Jesper, Kaz i Inej to jak dla mnie majstersztyk, pod każdym względem. Ich role były naprawdę trudne, bardzo charakterystyczne, a jednocześnie obarczone ogromnym oczekiwaniem uwielbiających wrony czytelników. Trzeba jednak powiedzieć, że wszyscy troje świetnie wykonali swoje zadanie! Doskonale również przedstawiono emocjonującą historię Niny i Matthiasa, i chociaż nie otrzymali oni zbyt dużo czasu, to bardzo dobrze go wykorzystali. Całkiem nieźle poradzili sobie również drugoplanowi griszowie, spośród których wyróżnić należy Baghrę, Zoję, Fiodora i Dawida, natomiast lekko rozczarowująca była dla mnie rola Genyi, która moim zdaniem ma niewiele wspólnego z griszą, którą tak polubiliśmy podczas lektury książek. Kreacja Zmrocza była imponująca, słyszałam wiele głosów, że rola Bena Barnesa (uwielbianego przez tak wielu o czym nie miałam bladego pojęcia do czasu ogłoszenia wyników castingu do serialu!) w Cień i kość była nawet lepsza od tej w Westwordzie. Mnie odrobinkę zabrakło znanej z pierwszej części książki surowości i uzasadnionej przywódczości. Zmrocz był niezwykłym griszą i czuliśmy to nie tylko przez to, że ktoś to powiedział, ale również przez jego siłę, umiejętności. Tutaj, zwłaszcza w pierwszej części ekranizacji, trochę tego mi brakuje. Jeśli chodzi o Alinę i Mala to otrzymaliśmy niemal dokładnie to co w książce, chociaż w pierwszych odcinkach było mi zdecydowanie za słodko, tak sentymentalnie nie było nawet w książkach! Jedyne czego mi naprawdę zabrakło to chociażby wspomnienia Mikołaja...

Jeden z plakatów promujących serial Cień i kość.
Tutaj ze Zmroczem w jego symbolicznej czarnej kefcie.

Jak zawsze kluczową sprawą w fantastyce jest odwzorowanie elementów fantastycznych. Jeśli chodzi o fantastyczne miejsca czy istoty to tego w Cień i kość zbyt wiele nie ma, i powiedzmy sobie szczerze, nie było tu zbyt wiele miejsca na popisy. Oczywiście doskonale zrealizowano relacje pomiędzy państwami (świetnie wpleciony wątek dyskryminacji ze względu na rodziców pochodzących z Shu han (choć mógłby być odrobinę lepiej wyjaśniony dla laików), różnic kulturowych pomiędzy Ravką a Fjerdą czy strach przed griszami). Zupełnie inaczej ma się jednak sprawa magii. Tutaj rzeczywiście można było po pierwsze przesadzić, a po drugie mogło to wyglądać sztucznie. Na szczęście twórcy produkcji doskonale sobie z tym poradzili - jest spójnie, przyjemnie to się ogląda, wygląda, jak na magię rzecz jasna, całkiem realnie i co tu dużo mówić, zostało to po prostu bardzo dobrze zrobione.

W serialu było też sporo smaczków stworzonych specjalnie z myślą o czytelnikach, a także kilka solidnych sygnałów co do kontynuacji. To było świetnie ograne i nie mam wątpliwości, że udział Leigh Bardugo przy produkcji to był strzał w dziesiątkę! :)

Cień i kość jest też przepiękny audiowizualnie. Muzyka świetnie się wkomponowuje w fabułę, zdjęcia są naprawdę imponujące, podobnie stroje bohaterów i scenografia. Moim zdaniem to kolejna dobrze zrobiona produkcja Netflixa, która przyciąga nie tylko fabułą, ale także jakością wykonania. Może nie jest to poziom wielkich kinowych hitów, ale jak na pierwszy sezon serialu mnie to satysfakcjonuje w zupełności. Za to soundtrack od dnia premiery wybrzmiewa u mnie codziennie w czasie pracy. :D

Jednak w całym tym, skądinąd bardzo satysfakcjonującym, zamieszaniu nie można zapomnieć o innej wartości Cień i kość. Dla większości z nas, wielbicieli młodzieżowej fantastyki, jest oczywiste, że wielowymiarowy sukces tej ekranizacji może otworzyć serialowe drzwi kolejnym książkom. Od dawna słyszymy o wykupionych prawach, o przygotowaniach, ale bardzo niewiele z tych produkcji faktycznie dochodzi do skutku. Niespecjalnie zachwycająca mnie ekranizacja Niezgodnej została zrealizowana w 3/4 (finał trylogii został zekranizowany w połowie), o adaptacji Szklanego tronu autorka poinformowała czytelników w 2015 roku i od tego czasu nic się nie wydarzyło, zaś pierwsza część Mrocznych umysłów została zekranizowana w 2018 i o ile wiem z powodu kiepskich wyników finansowych nie ma planu by powstała kolejna. Dlatego Cień i kość, poza świetnym serialem samym w sobie, daje nam wreszcie nadzieje na to, że obietnice będą w końcu spełniane, a wykonywane ekranizacje będą utrzymywały porządny poziom! 

Jeden z plakatów promujących serial Cień i kość.
Tutaj z Jesperem i jego ukochanymi rewolwerami.

Ogromnie polecamy serial, niezależnie od tego czy trylogia Griszy lub Szóstka wron wpadły już w Twoje czytelnicze łapki. :) To porywająca przygoda, naprawdę dobrze i ciekawie zagrana i pięknie wykonana! Z wielką niecierpliwością i sporą nadzieją czekamy na kolejne sezony, bo mamy nadzieję, że tak pozytywne emocje widzów spowodują, że takowe powstaną... 

PS W weekend czytałam, że Cień i kość był hitem polskiego Netflixa, zatem wygląda na to, że wielbicieli jest wielu! :)

Wszystkie ilustracje pochodzą z filmweb.pl

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...