wtorek, 8 września 2020

O Mulan i pandemicznych seansach kinowych słów kilka



Pierwszy wypad do kina w pandemii! Muszę się przyznać, że cenowo kino jest jak dla mnie nieco drogą rozrywką, ale jednak się za nią stęskniłam i już trochę przebierałam nóżkami w oczekiwaniu na tę wyprawę!

Postanowiliśmy zastosować nieco większe zasady bezpieczeństwa niż zwykle dlatego poszliśmy w środę przed południem do kina poza centrum handlowym. Powiem szczerze, że było warto, bo w całym obiekcie oprócz obsługi było może z 10 osób. Na sali byliśmy my i dwóch panów, którzy w połowie filmu usnęli i co jakiś czas donośnie pochrapywali.

Wcześniej uprzedzano nas, że Mulan nas może nieco zaskoczyć i to niestety niekoniecznie pozytywnie. My jednak byliśmy zdecydowani i zdeterminowani, bo jest to jedna z ulubionych bajek mojej Drugiej Połowy. Poza tym nie może być aż tak źle, prawda? Widziałam już kilka wcześniejszych "odświeżonych" produkcji Disneya - byłam na Pięknej i Bestii (słodka i urocza wersja, która w sumie przypadła mi do gustu), na Królu lwie (absolutnie przepięknie zrobiona bajka choć wolę wersję animowaną) i na Kopciuszku (doskonale dobrani aktorzy!) i było naprawdę ok. Nadal uwielbiam animacje, ale remaki też zrobiły na mnie pozytywne wrażenie.

Przyszła więc kolej na aktorską wersję Mulan... Jak wyszło? 

W sumie wiele zależy od tego co kto lubi. Jeśli jednak ktoś tak jak my przepada za fabułą oryginalnej wersji, cenił bajkę za dowcip i lubił postacie Muszu i Świerszcza to tutaj naprawdę się zawiedzie. 

Wiele osób twierdzi, że aktorskie filmy powinny wnosić coś nowego względem animacji, bo inaczej są nieciekawe, ale ja jestem po drugiej stronie barykady. Jak dla mnie albo coś jest remakiem, albo jest oddzielnym obrazem. Nic więc dziwnego, że podczas seansu coraz głośniej pytałam gdzie jest nasza oryginalna fabuła, gdzie zabawne przycinki? Zamiast tego otrzymałam nie najlepszy dubbing, żołżan w filmie dla dzieci (czyż w oryginale nie było Hunów?), koszmarnie patetyczne teksty i latającego w tle feniksa. No nie wiem jak Wy, ale ja od latającego milczącego opiekuńczego ducha w wersji feniksowej wolałam jednak cudownego, mówiącego głosem Jerzego Stura, Muszu.

Pod kątem fabuły byłam rozczarowana. Liczyłam, że nowa wersja położy nacisk na kobiecą siłę, odwagę, ale też na to, że każdy z nas ma inne mocne strony, a każda z nich może być bardzo użyteczna. Miałam nadzieję, na nieco dowcipu i klimat podobny do oryginału. Tymczasem nici z kobiecej siły, nasza główna bohaterka od dziecka jest silna i trenuje walki. Po przybyciu do obozu jest jedną z lepszych i w odróżnieniu od bajki, nie za wiele się na szkoleniu uczy. Jakby tego było mało, rozumiem brak większości fantastycznych wątków z punktu widzenia aktorskiej wersji, ale w efekcie produkcja straciła wyraz i jakiekolwiek poczucie humoru. To z kolei sprawiło, że już pod koniec filmu nie mogłam wytrzymać tej patetycznej atmosfery i przewracałam oczami na każdą kolejną przemądrzałą sentencję, których zresztą tym było więcej, im bliżej zakończenia. 

W filmie pojawiło się też kilka rzeczy, co do których miałam mieszane uczucia...

Mulan była pięknie wykonana - w filmie było wiele przemyślanych, artystycznych i czarujących ujęć, chociaż fakt, że były one kręcone tuż obok "reedukacyjnych" obozów (zwanych zwykle po prostu obozami koncentracyjnymi) dla Ujgurów mocno studzi mój zapał, jednocześnie powodując, że mam chęć zadać twórcom filmu pytanie "serio?".

Podobnie jak we wcześniejszych remakach, aktorzy zostali naprawdę bardzo dobrze dobrani! Po pierwsze, i najważniejsze, przyznam szczerze, że dosłownie miałam deja vu w stosunku do bajki. Po drugie, doskonale prezentowali się na ekranie. Po trzecie, idealnie pasowali do fabuły. Niestety po czwarte, wypowiedzi głównej aktorki budzą mój głęboki niesmak.

Czytałam też, że rezygnacja z muzycznych wstawek jest przez widzów bardzo pozytywnie oceniana - w tej kwestii akurat nie zajmę stanowiska. Osobiście bardzo lubię Disney'owskie hity, ale rozumiem, że poza kreskówką to może momentami wyglądać dziwnie. Poza tym akurat muzyczne nawiązania są - w kilku momentach filmu wyraźnie słychać muzykę z oryginału i stanowi to bardzo miły akcent.

My po tej produkcji spodziewaliśmy się czegoś znacznie lepszego - poprzednie aktorskie wersje były dla mnie zdecydowanie bardziej satysfakcjonujące. Mulan, choć przepięknie zagrana i efektownie zrealizowana, wydała mi się nieciekawa, niemal wszyscy bohaterzy inni niż Mulan, choć mogliby naprawdę sporo z siebie dać, w tej produkcji zostali zredukowani do niezbyt wyraźnego tła historii, a fabuła była po prostu miałka. Zero polotu, zero dowcipu, zero klimatu. Ot, film o dzielnej dziewczynie, która korzystając ze swojej dużej ilości chi i sportowych umiejętności, zastępuje w walce ojca.

Niestety, nie zostawię dzisiaj też suchej nitki na przekazie płynącym z tej wersji Mulan. W bajkowej wersji nasza bohaterka "wygrywa" swoimi umiejętnościami, pokazując, że wojsko to nie tylko pusta siła, a kreatywność, pomysłowość i zapał mogą naprawdę wiele zdziałać, nawet jeśli nie jest się najlepszym wojownikiem świata. W nowej wersji niestety wygrana to kwestia rozwiniętego chi, latania i odbijania strzał własnym ciałem i machania kijem. Okazuje się, że kobieca strona wciąż jest tą słabą, Mulan po prostu już jako dziecko rozwinęła tą "męską" stronę. Nie pomnę już faktu, że nasza walcząca bohaterka na koniec wyznaje, że to powrót do rodziny jest cnotą... Czy to wciąż ta urocza bajka o odwadze czy już moralizatorska historia dla starszych o roli kobiety w męskim świecie? Jeśli nałożymy na to informacje okołoprodukcyjne - wypowiedzi aktorki grającej Mulan, podziękowania wytwórni Disneya dla chińskiej propagandy czy miejsce, w którym kręcono film, to pozostaje jeszcze większe uczucie zawodu i sporego niedosytu.

PS Sprawdziłam, że Żołżanie "zostali rozgromieni przez ludy tureckie (turkuckie)." (za http://www.transazja.pl/pl66/tekst170). Zatem dlaczego w Mulan pojawiają się właśnie Żołżanie? Tego pewnie nie wie nikt...

 

Plakat pochodzi ze strony filmweb.pl

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...