Tytuł: Wszystkie nasze klęski
Autor: Amanda Foody i Christine Lynn Herman
Cykl: Villians
Tom: 2
Wydawnictwo: Young (Kobiece)Data wydania: 2023
Liczba stron: 544
Tłumacz: Janusz Maćczak
Kategoria: Fantastyka, fantasy, literatura dla młodzieży
Ocena: 5+/10
Informacja o wydaniu dylogii Villians w Polsce rozgrzała serca wielu miłośników młodzieżowej fantastyki. Trudno się temu dziwić, skoro większość zagranicznych recenzji dosłownie piała z zachwytu nad książkami Amandy Foody oraz Christine Lynn Herman, wskazując na innowacyjny system magiczny, uwielbiany, a niełatwy motyw turnieju oraz świetnie opisaną walkę o przetrwanie. W Polsce pierwsza część zebrała głównie pochlebne opinie, chociaż pojawiły się również głosy krytyczne i to prawdę mówiąc w o wiele większej liczbie niż się spodziewałam. Sama Wszyscy jesteśmy łotrami oceniłam bardzo pozytywnie, chociaż muszę przyznać, że wyczuwałam słabe strony przedstawionej historii. Pierwsza połowa książki była dla mnie intrygująco zawiązaną opowieścią, podczas gdy fabuła od momentu rozpoczęciu turnieju (czyli późniejsza część książki) zaczęła mi się lekko rozjeżdżać. Miałam także wątpliwości w kwestii postawy moralnej postaci - wydawało mi się, że nasi bohaterowie, tak mocno kreowani na potwory w ludzkiej skórze, mają w sobie ogromną ilość empatii, współczucia, potrzeby bycia kochanym i podzielenia się swoją historią. W takim zachowaniu nie byłoby absolutnie nic złego, gdyby nie to, że przecież "wszyscy są łotrami". To w końcu są? Czy jednak nie są? Jednak byłam bardzo ciekawa jak rozwinie się Turniej, co wydarzy się dalej z naszymi bohaterami, czy przeżyją, a jeśli nawet to w jakim stanie z niego wyjdą? Co stanie się z samym Turniejem? Te wszystkie pytania dopominały się odpowiedzi więc bez wahania sięgnęłam po Wszystkie nasze klęski...
Z niemałym żalem przyznaję, że dla mnie drugi tom dylogii okazał się znacznie słabszy od pierwszego. Miał oczywiście kilka świetnych momentów, ale po tylu szumnych zapowiedziach spodziewałam się po drugim tomie i po całej dylogii czegoś znacznie mocniejszego.
Przede wszystkim Wszystkie nasze klęski przypomniały mi, że cykl Villians to literatura młodzieżowa i niestety pomimo dosyć brutalnych elementów fabularnych drugi tom mocno skręca w kierunku typowych młodzieżowych motywów. Pojawiają się bohaterskie dramaty, towarzyskie roszady romantyczne czy zakończenie, które... Mnie rozczarowało. Nawet Sarah J. Maas lepiej poradziła sobie z przedstawieniem krajobrazu po bitwie i mam tu na myśli przede wszystkim to co działo się w głowach bohaterów. Tymczasem tutaj moim zdaniem mamy przeurocze podejście, niby jest kropelka dziegciu, ale jest ona kompletnie nieproporcjonalna do tego co się wydarzyło. Przypomnijmy, że mamy Turniej podczas którego bohaterowie próbują się wymordować (i momentami są to bardzo zaawansowane próby), a w wyniku pewnych wydarzeń niebezpieczeństwo wypływa również poza teren Turnieju i niemało osób nie dożywa jego końca. Niektóre nie dożyły nawet jego początku. Nie ma możliwości, aby te wydarzenia nie pozostawiły w naszych postaciach trwalszych zadr i konsekwencji, które by się za nimi ciągnęły. Amanda Foody i Christine Lynn Herman ewidentnie miały na tę historię inne spojrzenie niż ja, co rozumiem, ale mnie zupełnie to nie przekonało. W dodatku emocji było momentami jak na grzybobraniu i podczas gdy pierwszy tom faktycznie niejednokrotnie utrzymywał mnie w sporym napięciu, tak tutaj nie czułam tego niemal wcale. Od pewnego momentu byłam już tylko ciekawa jak skończy się sama sprawa Turnieju i czy ktokolwiek go przeżyje.
Alistair Lowe podjął ostatnią decyzję w swoim życiu, ale nie łudził się, że szlachetną. Była zanadto instynktowna, zbyt bezlitosna i zrodzona w takim miejscu jego duszy, które mógł nazwać jedynie potwornym - nawet jeśli miała ocalić kogoś innego.
Poprzednia kwestia ściśle wiąże się z kolejną - zwroty fabularne. Fakt, że Krwawa Zasłona wypuściła Mistrzów był zaskakujący dla wszystkich. Umożliwiło im to komunikację z rodzinami, zemstę, zdobywanie wiedzy o tym co dzieje się z Turniejem... W teorii to wszystko się pojawiło, ale jak dla mnie w płaskiej i nieciekawej formie, w dodatku dosyć przewidywalnej i naiwnej. Kiedy doszło do pewnego wydarzenia w wyniku którego nieco zmienił się zbiór reprezentantów przewracałam już oczami. Od pewnego momentu Turniej nie rządził się już żadnymi zasadami. Można byłoby powiedzieć, że to dopiero niebezpieczny zwrot akcji, ale ja miałam wrażenie, że idea Turnieju po prostu kompletnie się rozmyła, do tego stopnia, że momentami dobrze, że bohaterowie mi przypominali, że on w ogóle wciąż trwa. Wśród tego zdejmowania najróżniejszych klątw, nawiązujących się romantycznych nici porozumienia i nieustannej oceny medialno-rodzinnej oraz oczywiście dyskusji nad tym kto jest jak zły, jakim jest łotrem itd., można było wręcz zapomnieć po co to wszystko. To prowadzi mnie do jeszcze jednego problemu, który ja dostrzegam w tej książce, a mianowicie nadmiaru. Co tam się nie działo - rzezie, uprowadzenia, oszustwa, niespodziewane sojusze, skomplikowane sposoby zdejmowania najróżniejszych klątw, kompletne zmiany zasad Turnieju, pojawienie się nowych osób na terenie Turnieju, działania władz czy prasy, zaginięcia i morderstwa... Dla mnie było tego za dużo. Może zabrzmi to dziwnie, ale naprawdę uważam, że nawet w fantastyce nie da się upchnąć wszystkiego, a już na pewno nie w dylogii. Zabrakło mi spójnego poprowadzenia pojedynczych wątków i poświęcenia im należytej staranności, zamiast skakania z kwiatka na kwiatek i ciągłego podpalania zainteresowania czytelników nowymi wątkami. Ponownie nie poczułam żeby książka do mnie przemówiła.
Jakby tego było mało, mam wrażenie, że w tym tomie zaczął szwankować język, który stracił pewną gładkość i płynność, a dialogi zgubiły nieco polotu. Ponadto drugiej połowie książki (ebook z Legimi) pojawiły się niespójności w nazwach klątw i np. Uścisk Kostuchy zamienił się w Uścisk Żniwiarza. Nie byłby to wielki problem gdyby nie to, że wszystkie te klątwy mają nazwy w stylu Stos Pogrzebowy Demona, Kolczasta Tarcza, Gniew Olbrzyma, więc Żniwiarz zamiast Kostuchy trochę odmienia rzecz, ale na szczęście z przebiegu zdania wiemy o co chodzi.
Od razu chcę napisać, że obiektywnie pisząc, nie jest to zła książka. Wśród elementów, które mocno mnie zawiodły, były także te, które zrobiły na mnie wrażenie. Podobała mi się medialna nagonka, która wpływała na działania bohaterów. Również same postacie ulegały ciekawym momentami rozterkom, a jedną z moich ulubionych była kwestia kończenia sojuszu przez Isobel, kwestia jej klątwy oraz jej relacji z Alistairem. Od początku miałam wrażenie, że to ona będzie moją ulubioną bohaterką i faktycznie tak się stało, w czym niemałą rolę odegrał fakt, że niektóre z pozostałych postaci zaczęły mnie po prostu drażnić (w drugim tomie coraz trudniej było mi zdzierżyć Gavina i Briony mimo że mieli kilka świetnych scen...). Drugi tom miał coraz mniej głębszych, ciekawszych rozterek, a więcej nastoletniej dramy, ale to nie znaczy, że tych rozmyślań nie było wcale. Nadal ogromnie podobał mi się system magiczny, może nie unikatowy, ale bardzo odświeżający w zalewie wrodzonych umiejętności, zmiennokształtności itd., magia, której trzeba się nauczyć była naprawdę przyjemnym elementem książki. Tylko po tak wyczekiwanej książce spodziewałabym się czegoś więcej niż wciągająca fabuła.
Amanda Foody i Christine Lynn Herman nie szczędziły swoim bohaterom okrucieństwa, a niektóre sceny były rozpisane bardzo obrazowo. Pod tym względem książka traci swój nastoletni wyraz i nie polecałabym jej osobom bardzo wrażliwym na przemoc. Jednak z mojego punktu widzenia brak przywiązania do bohaterów jest atutem - do samego końca nie było wiadomo ile osób może Turniej przeżyć, a jeśli ktokolwiek to kto. Element zaskoczenia istniał i trzymał czytelnika w szachu do samego końca, chociaż akurat sam finał książki, czyli chwile po turnieju, zaskoczyły mnie tylko nieporadnością.
Po lekturze Wszystkich naszych klęsk czuję lekki zawód. Nie jest to słaba książka tylko po prostu przeciętna, ale z mojego subiektywnego punktu widzenia, mając w głowie tę napompowaną przez wszystkich bańkę oczekiwań, spodziewałam się czegoś znacznie lepszego. Ta historia miała ogromny potencjał, a jej bohaterowie spore możliwości, więc nie do końca rozumiem co tu się stało. Zastanawiam się czy nie jest to kwestia dwuautorstwa i czy nie jest tak, że w każdym z tomów inna osoba miała decydujący głos. Takie projekty już się zdarzały i wypadały bardzo różnie, więc to mogłoby co nieco tłumaczyć. Jeśli tak było, to pierwszy tam o wiele lepiej wpisywał się w moje czytelnicze gusta. Po książce, która w blurbie ma zdanie „Opowieść taka jak ta nigdy nie mogła mieć szczęśliwego zakończenia." oczekiwałabym nieco mniej słodyczy i nastoletnich westchnień, a więcej historii takich jak ta z klątwą Pancerza Karalucha. Jeśli ktoś cykl zaczął czytać to z pewnością będzie chciał go zakończyć, bo jest to tzw. page-turner czyli książka, której fabuła mocno wciąga i chcemy wiedzieć jak się zakończy. Jeśli jednak ktoś się waha czy cykl zaczynać, to oczywiście można spróbować (to tylko dylogia i to już w całości wydana), ale moim zdaniem nie trzeba.
| Wszyscy jesteśmy łotrami | Wszystkie nasze klęski |