wtorek, 1 lutego 2022

Dramat odświeżonego tłumaczenia czyli jak sami niszczymy sobie wspomnienia

 

Prawdę mówiąc, od kilku lat jakość tłumaczenia i redakcji jest dla mnie ważniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Poświęcam temu sporo uwagi, bo uważam, że każdy z nas, czytelników, zasługuje na to, co najlepsze. Afer o złe tłumaczenia było już kilka (wystarczy wspomnieć kilka książek opublikowanych przez wydawnictwo MG), ale nie sądzę by którakolwiek mogła pochwalić się tak niesamowitą popularnością jak nie tak dawno wznowiona w nowym tłumaczeniu Ania z Zielonego Wzgórza Lucy Maud Montgomery.

Z tego powodu od kilku dni z rozbawieniem obserwuję nagłówki portali internetowych. Czuję podziw. Przez ostatnie lata literatura pojawiała się w artykułach na pierwszej stronie właściwie wyłącznie z dwóch powodów - śmierci autora (wtedy najczęściej wymienione są tytuły, a jak mamy szczęście to chociaż gatunek, za to dowiadujemy się, że autor od czterech lat chorował na raka przełyku i co prawda dwa lata temu miał remisję, ale ostatnio mu się pogorszyło, ale na szczęście jedno z jego dzieci zdążyło wziąć ślub) lub ekranizacji (jednak dotyczy to ekranizacji albo kosztownych, albo z jakichś powodów kontrowersyjnych). 


Tymczasem nagle, na głównych stronach portali informacyjnych, możemy poczytać o nowym tłumaczeniu Ani z Zielonego Wzgórza, a teraz Anne z Zielonych Szczytów! Przyznaję, przecierałam oczy ze zdumienia i to z wielu powodów, ale przede wszystkim jestem ogromnie wdzięczna tłumaczce i wydawnictwu Marginesy za wywołanie jakiejkolwiek debaty nad jakąkolwiek książką na taką skalę! To zdarza się tak rzadko, że... 

W sumie to zdarza się tak rzadko, że nikt nawet do końca chyba nie wie, co taka dyskusja może spowodować. Wzrost liczby czytelników czy wręcz przeciwnie? Czy dyskusja skupi się na temacie, czy zawędrujemy w przedziwne miejsca, które mają niewiele wspólnego z tematem? Czy odezwą się znawcy, czy jednak "znawcy"? Niestety, przeszłość pokazuje, że moment kiedy literatura wchodzi na afisz, zwłaszcza gdy jest to nastawione na emocjonowanie czytelnika, efekty zaskakują w negatywnym sensie - pamiętam jak okładka z Remigiuszem Mrozem bodajże we Wprost z artykułem dotyczącym zarobków pisarzy stworzył jakiś idiotyczny (przepraszam, ale inaczej się tego nie da określić) pogląd, że pisarze w Polsce zarabiają miliony. Dosłownie miliony. Jak będzie tym razem? Postanowiłam sprawdzić co stanie się z fenomenem nowego tłumaczenia od Anny Bańkowskiej. 
 
 
Sięgnęłam po pierwsze artykuły, które omawiały ten temat i nie powiem by wniosły one coś do mojego życia. Przyjęłam do wiadomości pewne fakty, takie jak świętość Ani z Zielonego Wzgórza i nasz sentyment do tego co znamy. Nie mogę powiedzieć by to mnie zaskoczyło, bo w końcu nic co ludzkie nie jest mi obce. Lekko się może zdziwiłam dramatem związanym z nietłumaczonymi imionami (od lat nie spotkałam się z książką tłumaczoną w inny sposób, a wspomnienie Łazika czy Frodo Bagosza z Bagoszna powinno polskim czytelnikom przypomnieć dlaczego to może być słuszna praktyka), nie wiem też dlaczego akurat to miałoby wywołać debatę społeczną na pierwsze strony serwisów informacyjnych. Znaczy - ogromnie się cieszę, że jest jakakolwiek dyskusja, ale... Dlaczego? Wkrótce zrozumiałam, że serwisy po prostu odpowiedziały na rynkową potrzebę.
 
Wiem to ponieważ przeczytałam komentarze i dosłownie oniemiałam. 
Patrzę na tytuł Anne z Zielonych Szczytów i zastanawiam się jak powstał zlepek "szczytującej Ani". Ja przeprasza, ale czy pojawienie się słowa szczyt jest tak kontrowersyjne i jednoznacznie nacechowane? Przedziwne są też sugestie o próbie zamachu na cnotę dzieci przez młodych tłumaczy - pani Bańkowska z pewnością jest młoda duchem, ale metryka pozostaje nieubłagana i wskazuje nieco ponad 80 lat. Skalanie naszej Ani? Szanowni Państwo, nie zapędzajmy się - Ania została napisana przez Kanadyjkę. 
 
Zadaję też sobie pytanie, o to czy naprawdę w czasach kiedy niektórych tytułów nie tłumaczy się wcale (jak chociażby A Curse So Dark and Lonely Brigid Kemmerer albo Don't Hate Me Leny Kiefer), takim dramatem jest ta Anne?
 
 
Nie zaskakuje mnie sentyment, ale kiedy czytam, że nowe tłumaczenie to zamach na nasze dzieciństwo (mimo świadomości różnych zarzutów skierowanych pod adresem pierwszego z nich!) to jestem szczerze zdumiona. Myślę, że nie przesadzę pisząc, że to zamach na nasze dzieciństwo być nie może, bo ono jednak już przeminęło, co najwyżej może to dotyczyć naszych dzieci. Jeśli niszczymy nasze dzieciństwo, to na własne życzenie - opowiadanie o "szczytującej Ani" niesmaczy mnie znacznie bardziej niż "Anne" w tytule.
Kto by się spodziewał takiej reakcji? Czy ktoś zwrócił uwagę, że sprawę nowego przekładu komentują tylko osoby dorosłe, które obecnie nie są grupą docelową tej książki? Czy ktokolwiek zapytał o opinię młodzież? 
 
W rzeczywistości łatwo można dostrzec, że takie emocje wywołała zmiana tytułu. Skąd to wiem? Na przykład stąd, że chociaż mało kto zadał sobie trud by to sprawdzić, to tłumaczeń Ani z Zielonego Wzgórza było naście. Część z nich już odchodziła od spolszczonych nazw miejsc lub imion bohaterów i wtedy nie wywołało to takiej dyskusji. Jednak wtedy tytuł pozostał nie zmieniony, a osoby zabierające głos w dyskusji czytają swoje starsze wydania, a zwłaszcza to nieszczęsne Rozalii Bernsteinowej, o którym nie raz i nie dwa mówiono, że jest naprawdę nie najlepsze. Pani Rozalia była pierwszą tłumaczką Ani na język polski, ale miała swoją wizję, którą wcieliła w życie. Trochę jak pan Łoziński we Władcy Pierścieni Tolkiena. Warto też wiedzieć, że zdarza się, że tłumaczenia nie dokonuje się z oryginału. Interpretacja interpretacji sprawia, że szansa na nieścisłości rośnie - tak właśnie powstały Zielone Wzgórza, które to wzgórzami wcale nie były, bo Ania mieszkała na terenie płaskim. Jednak przywiązanie to przywiązanie, ja to rozumiem. Czy jednak jest sens drzeć o to szaty?

 
Wróćmy do pytania o docelowego odbiorcę książki. Jest nim dziecko w wieku nastoletnim. Próbowaliście kiedyś przeczytać książkę przetłumaczoną 100 lat temu? Ja próbowałam nie raz i nie było to łatwe. Byłam zdeterminowana, ale przyznam szczerze nie było to aż tak przyjemne jak mogło być. Tymczasem od powstania tłumaczenia Rozalii Bernsteinowej minęło właśnie 110 lat. Język ewoluował, społeczeństwo uległo zmianom, ale tłumaczenie ma pozostać niezmienione. Czy my naprawdę wierzymy, że w sytuacji gdy samej literatury młodzieżowej każdego roku powstaje na pewno ponad 200 tytułów, ta sama młodzież będzie męczyła się by zrozumieć facjatkę? Myślę, że szybciej zniechęci się i wymieni na inną.

Żebyśmy mieli jasność - nie mam tu na myśli zmian fabularnych, a jedynie językowe tak aby książka stała się bardziej czytelna i zrozumiała dla młodszego czytelnika. Czy to nie wydaje się słuszną wydawniczą drogą? Jeżeli chcemy żeby młodzież sięgała po Anię z Zielonego Wzgórza, to musimy spróbować odświeżyć wydanie tak by było to dla nich zrozumiałe. Tłumaczenie pani Bernsteinowej było krytykowane przez lata - ówczesny stosunek do dziecięcego czytelnika wpływał na efekt jej pracy. Ponadto dzisiaj wiemy, że część jej interpretacji nie była najlepsza, a także, że część zdań z książki oryginalnej w magiczny sposób zniknęła. Mimo to, sentyment do tego tłumaczenia mamy ogromny. 


Zatem zadam kolejne pytanie - czy nie możemy pozostawić czytelnikowi wyboru?
Czy warto tak przeżywać fakt, że powstało nowe tłumaczenie? Czyż nie lepiej byłoby gdyby każdy z nas sięgnął po tłumaczenie, które woli? 
Pamiętam gigantyczną krytykę serialu Anne with an E, który ja osobiście oceniam bardzo pozytywnie. Najpierw odbyła się bitwa o "oparta na" - czy wolno opierać się na książce częściowo? Czy można korzystać z elementów fabularnych nie przestrzegając ich w 100%? Czy w ogóle takie współczesne ekranizacje powinny powstawać?! Kolejny dramat to postacie o innym kolorze skóry itd. Toż tak nie wolno, to ingerencja w bohatera. No dobrze, ale w książce możemy przeczytać, że Ania nie miała dobrego czasu w domu dziecka, a jednak w filmie od pierwszej sceny grała ją śliczna, rumiana Megan Follows o gęstych zadbanych włosach. To już nie jest ingerencja w bohatera?

Każdego roku kilka książek zostaje wznowionych w nowym tłumaczeniu. Czy ktoś słyszał, że oprócz słynnych tłumaczeń pani Skibniewskiej i pana Łozińskiego, Władca pierścieni J.R.R. Tolkiena doczekał się trzeciego przekładu autorstwa Marii i Cezarego Frąców (jest to uwspółcześniona wersja tłumaczenia pani Skibniewskiej)? Czy ktoś już płakał nad nowym tłumaczeniem klasyka literatury czyli Księcia Machiavellego (spoiler - płakać nie trzeba, tłumaczenie jest naprawdę satysfakcjonujące)? Dlaczego nie było nagłówków przy nowym tłumaczeniu Ulissesa Jamesa Joyce'a? To może wielkie emocje wywołały chociaż odświeżony Rękopis znaleziony w Saragossie Jana Potockiego w przekładzie Anny Wasilewskiej, Przemyślny szlachcic don Kichot z Manczy Miguela de Cervantesa Saavedra w przekładzie Wojciecha Charchalisa albo Bracia Karamazow Fiodora Dostojewskiego w przekładzie Cezarego Wodzińskiego? Mogłabym wymieniać tak długo - Wielki Gatsby, Boska komedia, Mistrz i Małgorzata... Przecież każda z tych pozycji należy do klasyki literatury, a jednak większość Polaków nawet nie odnotowała tego odświeżenia, nie mówiąc o jakiejkolwiek dyskusji. 


Tyle, że Ania z Zielonego Wzgórza to sentyment podwójny, bo nie dość, że znamy inne wydanie, to jeszcze ciepło kojarzymy je z naszymi latami młodości. Naruszenie tego kultywowanego wspomnienia jest nie do pomyślenia. Szczyty? Anne? Skandal i bezprawie. Nie kupię, a wydawnictwo moich pieniędzy nie zobaczy jeszcze długo - tego typu komentarzy przeczytałam kilkanaście. Nie było tu zbyt dużo miejsca na jakąkolwiek dyskusję, a sprawa przez wielu komentujących jest postrzegana jako bardzo osobista.

Z mojego punktu widzenia warto byłoby porozmawiać o jednym. 
Ilu spośród komentujących faktycznie przeczytało nowe wydanie Anne z Zielonego Szczytu w przekładzie Anny Bańkowskiej i porównało którekolwiek spośród poprzednich tłumaczeń (nie tylko tytułu) do nowego? 


Annie Bańkowskiej i wydawnictwu Marginesy gratuluję - wygląda na to, że łamanie takich sentymentów jest nam ogromnie potrzebne, a być może dzięki tej debacie literatura znowu będzie do nas błyskać z głównych stron internetowych serwisów?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...