Tytuł: Helvete
Autor: Michał Matuszak
Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2018
Liczba stron: 336
Kategoria: Fantastyka, Fantasy
Ocena: 4/10
Helvete było moją wielką debiutancką nadzieją. Czytałam sporo obietnic o tej książce, że warto, że to dobre, polskie, mocne fantasy.
Niestety na obietnicach się skończyło. Niewątpliwie autor miał morze pomysłów, część z nich była lepsza, część gorsza, ale wszystkie nadawały się na książkę. Nie do uwierzenia jest, że chyba absolutnie wszystkie umieścił w tej jednej książce. Helvete to tak szokujące nagromadzenie wydarzeń, że to się aż źle czyta. Z nadmiaru.
Tak naprawdę teraz powinnam choć trochę zarysować Wam fabułę książki, ale gdybym miała być szczera, to musiałabym napisać, że naprawdę bez spoilerów nie umiem. Tutaj co rozdział to inne przygody i to tak spektakularnie inne, że nieomal zmienia to tematykę książki. Klamry książki są dwie - pierwszą jest Sara, zielarka i mag płomieni, która stworzona do wyjątkowych rzeczy zostaje wysłana do miejsca, w którym poznaje Życie i Śmierć czyli klamrę drugą. Kiedy Życie umiera, a Śmierć bierze świat w swoje władanie, Sara jest zmuszona wrócić do "realnego" świata, gdzie pomaga innym, czasem jest ścigana, czasem bierze udział w szalonych przygodach, ale ostatecznie wszystko sprowadza się do równowagi i harmonii pomiędzy życiem a śmiercią.
Bez dwóch zdań problemem autora jest także warsztat. Pan Skuza pisze ciekawie, ale bardzo ciężko językowo i stosunkowo nielogicznie. Tutaj niestety jest też wina redaktora, który powinien był przynajmniej część takich kwiatków wyłapać. I żeby nie być gołosłowną przyznam, że naprawdę często podczas tej lektury musiałam się zatrzymać, bo nagle miałam takie "zaraz zaraz, co tu się wydarzyło, kto to zrobił i jak i dlaczego przed chwilą w pokoju były tylko dwie osoby, a teraz nagle obie ogłaszają coś wszystkim stojącym w pokoju", przeczytać dane zdanie dziesięć razy i wtedy zwykle chwytałam sens. Niektóre zdania były też fatalnie zbudowane. Tę książkę czytało się naprawdę ciężko. Właściwie powinnam napisać, że kiedy się ją czytało to nie było jeszcze tak źle, ale czasami brnęło się przez nią ciężko jak przez półtorametrowe zaspy śnieżne.