Przemoc zaczyna się od przyjęcia założenia, które brzmi: mam prawo cię kontrolować.
- Mężczyźni objaśniają mi świat, Rebecca Solnit -
Przemoc zaczyna się od przyjęcia założenia, które brzmi: mam prawo cię kontrolować.
- Mężczyźni objaśniają mi świat, Rebecca Solnit -
Tytuł: Tajemniczy wynalazca
Autor: Piotr Godek
Czary mary, otwieramy książkę i przenosimy się do Warszawy z lat 30. XX wieku. Na zaręczynach Janki, córki adwokata Poręby, niespodziewanie pojawia się dawny przyjaciel prawnika - John Smith. Starzy druhowie bardzo się cieszą ze spotkania do momentu przedstawienia Amerykaninowi narzeczonego Janki - Tadeusza Żelskiego. Panowie wydają się mieć nieprzyjemne zaszłości, a sytuacja staje się napięta, ale przez wzgląd na to, że jest to zaręczynowa uroczystość, Poręba i Smith decydują się przełożyć rozmowę. Niestety następnego dnia córka adwokata znajduje zwłoki Amerykanina. Przyjacielem ogromnie poruszonego tą sytuacją Poręby jest niezwykle oszczędny w słowach inspektor Bart, który włącza się w dochodzenie w sprawie morderstwa. W toku śledztwa dowiaduje się, że przed śmiercią John Smith spotkał się z trzema osobami - jedna z nich jest najprawdopodobniej mordercą, ale która? Nie bez znaczenia jest także to, że nas skrajnie introwertyczny inspektor jest nieco zakochany w pewnej uroczej wdówce, która skrywa przed nim mroczne sekrety. Prześledzenie wydarzeń z życia Johna Smitha, umiejętność dedukcji, obserwacji i pewności siebie, pewna doza wścibstwa i trochę intuicji prowadzi inspektora krok po kroku do rozwiązania, które zaskoczy nawet jego samego! Po drodze na jaw wyjdą też brudne sekrety bohaterów...
Wydawnictwo CM od lat zajmuje się wydawaniem nieco zapomnianych książek fabularnych. Wcześniej miałam przyjemność czytać kilka wydanych przez nich kryminałów z serii Najlepsze kryminały PRL, z których część naprawdę mnie usatysfakcjonowała (na przykład Czarny koń zabija nocą Jacka Roya). Bardzo spodobały mi się także książki Edgara Wallece'a z serii Klasyka angielskiego kryminału! Już chociażby dlatego, od samego początku kusiła mnie seria kryminałów przedwojennej Warszawy, która zapowiadała się naprawdę obiecująco!
Tytuły: Herbata szczęścia, Córka szklarki
Za każdym razem kiedy myślę, że literatura już mnie nie zaskoczy, dzieje się coś fantastycznego!
Herbata szczęścia i Córka szklarki to dwie pierwsze części pięciotomowego cyklu autorstwa Agnieszki Grzelak. Nie jest to żadna nowość bowiem od wydania pierwszego tomu minęło ponad 12 lat, ale szczęśliwie dla nas, literatura rzadko się starzeje. ;) Blask Corredo zaczęłam z polecenia mojej przyjaciółki (jakby na to nie patrzeć sponsorki tego wpisu) i przyznam szczerze, że od pierwszej strony cykl mnie wciągnął.
W Herbacie szczęścia poznajemy Szklarkę, artystkę, której malunki na szkle są absolutnie wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. Kobieta ma dużo zamówień i żyje dostatnie ze swoją służką Werką, czasami wspominając pewnego wyjątkowego mężczyznę, który wkrótce się ożeni z inną kobietą. Z rutyny wybija ją zamówienie na obraz na szkle tajemniczo brzmiącej herbaty szczęścia. Początkowo Szklarka podejrzewa, że herbata szczęścia to ludowa nazwa jakiegoś powszechnie znanego zioła, ale wkrótce okazuje się, że żadne źródła o niej nie wspominają. Zdeterminowana kobieta w poszukiwaniu informacji decyduje się powrócić do ostatniego miejsca, w którym chciałaby się znaleźć - na Wyspę sierot gdzie się wychowała. Od tego momentu historia nabiera tempa i prowadzi nas w niezwykłe miejsca. Równolegle śledzimy przygody mężczyzny, który aby uciec przed zaaranżowanym małżeństwem wybiera się w szaloną podróż na tajemniczą wyspę Nut. Od dawna już wie, że kobiety, która została mu wybrana, nie tylko nie kocha, ale nawet nie lubi. Za to poznał kogoś kto jest dla niego wyjątkowy, inspirujący, ale jednocześnie niedostępny...
Już na studiach sporo uwagi poświęca się zagadnieniu prezentowania wyników. Oczywiście istotne jest to co zrobiliśmy i co nam wyszło, ale nie mniej ważne jest to jak przedstawimy to światu. Esencją tego zagadnienia jest dla mnie etap doktoratu, podczas którego generuję bardzo dużo, nie raz bardzo różnorodnych, wyników, a ich prezentacja stanowi spore wyzwanie. Nietrudno wtedy wpaść w różne pułapki, z których chyba najbardziej podstępną jest pokazywanie czego to się nie zrobiło, co często jest niekorzystne i dla przedstawianego projektu, i dla słuchacza, którego uwagę szybko można stracić.
Nie mniej ważną kwestią jest ilustracja otrzymanych wyników. Czasami kusi nas robienie przepięknych wykresów, często przeładowanych informacjami, skrajnie skomplikowanych i nieczytelnych dla odbiorcy. Innym razem po prostu popełniamy w nich błędy - bardzo często widać to w mediach, które w ostatnich latach są pod tym względem, naprawdę bardzo niechlujne. O problemach z wizualizacją danych powstało wiele książek, można było o tym przeczytać chociażby w ostatniej książce Janiny Bąk Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla?
Ja również nie czuję się w tej kwestii
specjalistką. Według mnie moim słabym punktem jest historia.
Tworzę już coraz lepsze, prostsze, bardziej czytelne, a
jednocześnie naukowe wykresy, natomiast brakuje mi naturalnej
umiejętności przestawiania swoich wyników jako spójnej,
logicznej, i co najważniejsze, ciekawej historii. Żeby nie było
wątpliwości, dane i wyniki są świetne, tutaj zawodzę ja - zbyt
chętnie popadająca w dywagacje i opowiadająca o zagadnieniach
technicznych.
Jako, że do bycia szeryfem analizy danych jeszcze mi daleko to poszerzam swoją wiedzę, a o książce,
o której dzisiaj Wam opowiem, słyszałam wiele od dnia jej wydania
w języku angielskim. Wskazywano ją jako pełny, staranny i bardzo praktyczny poradnik tego jak surowe dane przetwarzać w skuteczne wykresy, a następnie we właściwy sposób przedstawiać to co z tych grafik wynika. Dlatego nie wahałam się ani chwili - Storytelling
danych musiał być mój!
Od lat mam marzenie, że w swoje czytelnicze plany będę wplatać klasykę literatury. Niestety, najczęściej na planach się kończy. Ostatnio i tak było lepiej, bo udało mi się sięgnąć po Mroczne materie Pullmana i Małe kobietki Alcott, ale do przeczytania Wojny i pokoju, która od lat patrzy na mnie z półki, wciąż mi daleko. To o tyle śmieszne, że niemal wszystkie lektury szkolne czytałam z przyjemnością i bez wybrzydzania. Nie każda mnie zachwycała, ale podobało mi się czytanie klasyki, czułam się dzięki temu czytelniczo pełniejsza. Wciąż chciałabym powrócić do niektórych lektur przygotowujących do matury rozszerzonej z polskiego, na które w okresie szkolnym już po prostu zabrakło mi czasu. Całe szczęście, że nigdy nie dawałam się złapać na hasła w stylu "fragment" i zawsze czytałam w całości. W planach były i Sklepy cynamonowe, i Lolita, i Lord Jim, i Imię róży, i Martwe dusze, i Dekameron, i właśnie - Niebezpieczne związki (pomińmy znaczące choć milczące spojrzenie na Wojnę i pokój). Oczywiście z Wojną i pokojem żartuję, wiele innych, niewymienionych książek, także jest w planach.
Niestety brakowało czasu, zapału i chęci. Ogromna liczba innych książek nieustannie rozpraszała, dlatego postanowiłam się mocniej motywować. Na fali tego pragnienia powstał na blogu sierpień z poezją i zamiar, aby każdego roku recenzować co najmniej dwa tomiki poezji. Na razie jestem w tej kwestii bardzo z siebie zadowolona. :) Potem powstał plan by czytać przed premierą filmu/serialu, a że ostatnio kilka książek z klasyki było ekranizowanych, to pojawiła się znacznie silniejsza motywacja do czytania ich literackiego pierwowzoru. Teraz mam nadzieję, że bodźcem do lektury klasyki będą ich egzemplarze recenzenckie.
To postanowienie rozpoczęłam Niebezpiecznymi związkami, książką, którą miałam w planach od baaardzo dawna. Wiele o tej pozycji i czytałam, i słyszałam, a kilka ekranizacji i niegasnące dyskusje o tym czy jest ona gorsząca, czy może tylko niemoralna, brzmiały jak dodatkowa zachęta.
Miłość to uczucie niezależne od nas, od którego roztropność może uchronić, ale którego nie zdołałaby zwalczyć; skoro raz się urodzi, umiera jedynie naturalną śmiercią albo też zdławiona zupełnym brakiem nadziei.
Pierre Choderlos de Laclos stworzył jak dla mnie dosyć nietypowe dzieło. Pierwszą intrygującą rzeczą jest forma książki, która jest powieścią epistolarną czyli zbiorem listów. Tutaj listy mają różnych nadawców i odbiorców, dzięki czemu poznajemy kilka ciekawych postaci i ich historie, a dodatkowo mamy możliwość śledzenia wydarzeń z wielu perspektyw. Drugą ciekawostką jest temat - dyskusje o moralności, o erotycznych igraszkach i planach, o wykorzystywaniu zaufania innych ludzi, a w końcu o próbie zdobywania obiektów swojego pożądania, a czasami także uczuć. Jakby na to nie patrzeć, Niebezpieczne związki to opowieść o znudzonej osiemnastowiecznej francuskiej arystokracji, która sama nie wiedząc co zrobić ze swoim życiem, przy rozluźniających się normach społecznych, rozpoczyna niebezpieczne gry uczuciami, emocjami i relacjami.
Pamiętam jak mój kuzyn
był młodszy i na dobranoc czytałam mu Biuro detektywistyczne
Lassego i Mai. Jak ja mu zazdrościłam takich lektur! Wieczorami,
gdy on już zasypiał, ja pochłaniałam kolejne części dosłownie
z wypiekami na twarzy i wcale się tego nie wstydzę! :P
Gdy
więc pojawiła się możliwość nowej przygody z Martinem
Widmarkiem - autorem Biura detektywistycznego Lassego i Mai nie
wahałam się ani chwili! Pozwoliłam się wciągnąć do świata
Nelly Rapp szalenie ciekawa czy tu również autor będzie utrzymywał klimat
kryminalny? Może fantastyczny albo horroru dla młodszych czytelników?
Okazało się, że była to ciut straszniejsza fantastyka, klimatem
bardzo podobna do przygód Lassego i Mai.
Nelly
Rapp jest upiorną agentką numer 10, a przy tym zwykłą uczennicą
i właścicielką psa basseta Londyna. W czternastej części cyklu
wraz z przyjacielem Wallem spędza wakacje na obozie żeglarskim.
Mimo, że oboje są świadomi, że nie są urodzonymi żeglarzami, to
dobrze się bawią i miło spędzają czas. Przedostatniego dnia
obozu stary rybak Enok opowiada im o statku widmo, którego kapitanem
jest Sinobrody. Zainspirowani jego opowieścią, Nelly i Walle
wyruszają by sprawdzić czy rybak mówił prawdę, a jak wszyscy
wiemy, upiorna agentka zawsze ma ciekawe przygody! Tym razem poznają
bliżej kapitana Sinobrodego i spróbują rozwiązać zagadkę
utonięcia jego statku.
Dzisiaj kilka słów o kolejnej książce z bardzo lubianej przeze mnie serii Legendarz. Tym razem opowiem Wam o Wśród polskich syren, rusałek, meluzyn, świtezianek i innych wodnych panien!
Zacznę od czegoś, co podczas lektury właściwie
od razu rzuca się w oczy - Bartłomiej Grzegorz Sala wykonał
absolutnie tytaniczną pracę. Opisał 63 legendarne wodne panny, nie
zaniedbując naprawdę niczego. Podczas czytania dowiadujemy się
gdzie dana wodnica rezyduje, jaka jest jej historia (a nawet kilka
wariantów historii!), skąd pochodzi, jaki wpływ miała na kulturę,
a także jakie utwory opisywały przedstawione boginki, syreny czy
nimfy. Książka jest wypełniona cytatami i fabularyzowanymi
wersjami legend napisanymi stylizowanym, na dawny, językiem. Widać
było też, że autorowi pisanie tej książki (i dzielenie się
swoją wielką wiedzą) po prostu sprawiało przyjemność. Stąd też
trudno się dziwić, że również czyta się ją z ciekawością i
zaangażowaniem!
Gdy tylko zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach wiedziałam, że absolutnie MUSZĘ ją przeczytać. Wojna o szczepionki. Jak doktor Wakefield oszukał świat to jedna z tych pozycji, które wpisują się nie tylko w moje potrzeby czytelnicze, ale również naukowe i poglądowe.
Autor Brian Deer to wielokrotnie nagradzany dziennikarz śledczy, który w swojej pracy skupia się na przemyśle medycznym i farmaceutycznym, zatem bardzo spektakularne, niepokojące i zaskakująco niepowtarzalne wyniki Wakefielda w oczywisty sposób wpisują się w jego zainteresowania. Temu, aby udowodnić to co wielu podejrzewało, pan Deer poświęcił lata swojej żmudnej pracy, a nawet swoją reputację.
Jego Wojna o szczepionki to precyzyjny i szczegółowy zapis absolutnie wyjątkowej reporterskiej pracy, która miała na celu odkrycie mechanizmu niezwykle skomplikowanego i wielopoziomowego oszustwa doktora Andrew Wakefielda - twórcy nieprawdziwej teorii o powiązaniu szczepionek (a konkretnie szczepienia MMR - trójskładnikowej szczepionki przeciwko odrze, różyczce i śwince), chorób gastroenterologicznych i autyzmu. Na niemal 500 stronach pan Deer demaskuje kolejne teorie, badania, rzekome wyniki, sprawdza powiązania badaczy, lekarzy, prawników, rodziców, sponsorów i to co odkrywa jest naprawdę szokujące.
Medycyna była dla lekarzy, nauka dla naukowców. Ja miałem pytać.