Strony

niedziela, 20 sierpnia 2023

Intercyza, która nie zapobiega wypadkom czyli „Były sobie świnki trzy" Olgi Rudnickiej


Tytuł: Były sobie świnki trzy


Autor: Olga Rudnicka

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 2016
Liczba stron: 360
Kategoria: Komedia kryminalna
Ocena: 5+/10


Z racji ogromnego pośpiechu w jakim ostatnio żyję na kolejną lekturę wybrałam sobie kryminał na wesoło. Olgę Rudnicką już dosyć dobrze poznałam przy okazji czytania Diabli nadali, Granat poproszę oraz cyklu Martwe jezioro, więc mniej więcej wiedziałam czego się spodziewać, dlatego Były sobie świnki trzy trafiły na mój czytnik bez większego wahania.

Tym razem pani Rudnicka przedstawia nam Jolkę, Kamę i Martusię. Kiedy wszystkie trzy spoglądają na swoje życia, dociera do nich, że bycie żoną swojego męża nie jest aż tak satysfakcjonujące jak miały nadzieję. Podczas gdy panowie żyją tak jak chcą, panie mogą żyć tylko tak jak oni pozwolą. Prawidłową drogą byłaby zmiana stanu cywilnego, ale na drodze do szczęścia stoi mały drobiazg, nieistotny szczegół... A konkretnie intercyzy. Panowie zabezpieczyli swój osobisty dobrobyt najlepiej jak było to możliwe, w związku z czym teraz Jolka, Kama i Martusia są w kropce. Chyba żeby zamiast rozwodu wybrać wdowieństwo... 

Ona sama nigdy nie marzyła o pracy zawodowej. Zawsze pragnęła mieć dużą rodzinę, dzieci, które będzie lubiła, a nie tylko kochała, i męża, którego nie będzie chciała zabić. No cóż, wygórowane oczekiwania zawsze źle się kończą, pomyślała smętnie.

Były sobie świnki trzy zaskoczyły mnie na dwa sposoby. Jeśli chodzi o fabułę to na plus - pod względem historii ta książka była moim zdaniem najbliżej twórczości Joanny Chmielewskiej (która jest inspiracją pani Rudnickiej, a moją faworytką jeśli chodzi o książki z dowcipem) i to sprawiło mi sporą przyjemność. Bohaterowie, a zwłaszcza bohaterki, są równie wyraziści, co w pozostałych pozycjach od autorki i to stanowi kolejny atut tej książki. Jednak tym razem nie przypadł mi do gustu język i to oceniam na minus. Chociaż autorka z nieprzeciętną lekkością prowadzi nas przez historię, to liczba wulgaryzmów i takiego celowego "wulgaryzowania" fabuły naprawdę mnie wymęczyła, a szczerze mówiąc nie wydaje mi się abym była na to szczególnie wrażliwa. Nie współgrało mi to z metką kryminału na wesoło i z tego powodu po kilkunastu początkowych stronach rozważałam nawet zaprzestanie dalszej lektury. Na szczęście im dalej tym było lepiej, a bohaterki zaintrygowały mnie na tyle bym zdecydowała się na danie im drugiej szansy. 

Ostatecznie przygody Jolki, Kamy i Martusi miały swój urok, któremu się nie oparłam. Co prawda większość fabuły można z łatwością przewidzieć, ale to akurat nie jest taki kryminał, w którym kluczowe jest pytanie kto zabił, więc nie było to dla mnie dużym problemem. Natomiast to kto faktycznie zabił było trochę zbyt banalne i niespecjalnie mnie usatysfakcjonowało to z jaką łatwością autorka po prostu pozbyła się winnej osoby. W mojej opinii całość trochę na tym straciła, bo z jednej strony mamy komedię pomyłek i zbiegów okoliczności, ale z drugiej kluczowe jest to, by historia wciąż wydawała się realna, a ja tutaj miałam już spore wątpliwości czy przydział szczęścia na bohaterkę nie jest jednak zbyt duży.

Ostatecznie Były sobie świnki trzy było dla mnie niezłą lekturą, ale na pewno nie zachwycającą. Pomysł fabularny oraz bohaterów oceniam pozytywnie, natomiast wykonanie nieco mnie rozczarowało. Jako komedia było to dla mnie nieco zbyt "agresywne" językowo, a jako kryminał za bardzo przewidywalne. Na pewno za jakiś czas sięgnę po kolejną książkę autorki, ale gdyby ta konkretna pozycja miała kontynuację, to na lekturę już bym się nie zdecydowała. Cóż zrobić, moje relacje z literaturą pióra pani Rudnickiej to naprzemiennie górki i dołki - raz autorka zabiera mnie w przezabawną przygodę, a innym razem jednak kręcę nosem. ;) 

A Wy, lubicie kryminały na wesoło?