Strony

wtorek, 7 listopada 2017

„Światło, które utraciliśmy” Jill Santopolo

 
Tytuł: Światło, które utraciliśmy

Autor: Jill Santopolo
 
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 2017
Liczba stron: 304
Tłumacz: Mateusz Borowski
Kategoria: Literatura współczesna
Ocena: 9/10






Światło, które utraciliśmy od początku mnie hipnotyzowało. I o ile rzadko czuję coś do tego typu książek, to ta konkretna wydawała mi się obietnicą czegoś wyjątkowego, przyciągała mnie jak magnes i miałam przeczucie graniczące z pewnością, że to lektura niosąca w sobie coś czego nie znajdę nigdzie indziej. 

Niekiedy życie wlecze się żółwim tempie, dzień za dniem, 
aż któregoś razu przytrafia nam się coś, co sprawia, 
że zatrzymujemy się, zdając sobie sprawę z nieubłaganego upływu czasu.

Kiedy zaczęłam ją czytać, wiedziałam, że nie będzie to przesłodzona historia miłosna. Od początku przeczuwałam turbulencje i trudne zakończenie. Książka nie była nieprzewidywalna, ale w zasadzie, wcale taka być nie miała. Czar tej lektury nie polega na nagłych zwrotach akcji i dążeniu do happy endu. Ta książka prowadzi nas do ostatniego punktu zostawiając mnóstwo okruszków po drodze, tak abyśmy nie skupiali się na "zaskakującym zakończeniu", ale na drodze którą idą bohaterowie. Na ich decyzjach, pułapkach, radościach. Autorka ma niezwykłą lekkość w pisaniu i z nadzwyczajną prostotą opowiada o decyzjach. O tych małych, z których znaczenia zdajemy sobie dużo później widząc już cały obraz tego co wydarzyło się „potem”, efekt motyla gdzie jedno spóźnienie na zajęcia z literatury zmienia przyszłość tylu ludzi, jedno wydarzenie jakim jest zamach 11 września na WTC, nawet kiedy de facto nie dotyczył tych dwojga osobiście, zmieniło czyjeś życie na zawsze. Opowiada też o dużych decyzjach, choć świadomych, to nieuchronnie prowadzących do miejsca, w którym Gabriel i Lucy ostatecznie się znaleźli.

Narrację mamy pierwszoosobową, do dodaje książce lekkości i wrażenie bardzo bezpośredniego uczestniczenia w życiu Lucy. Bohaterka nie stroni też od bezpośrednich zwrotów do Gabe'a niczym w prywatnej korespondencji, a wszystko opowiada z rozbrajającą szczerością. 

Niektóre relacje przypominają jej pożar, są tak potężne, wszechogarniające, 
majestatyczne i niebezpieczne. Możesz w nich spłonąć, zanim się zorientujesz, 
jak bardzo cię pochłonęły. Inne są podobne do ognia na kominku, 
który pali się jednostajnie, dając ciepło i tworząc przytulną atmosferę.

Historia opisana w książce jest piękna. Miłość, którą tu znajdziemy ma wiele twarzy. Jednak jeśli zapytacie mnie czy chciałabym przeżyć coś takiego jak Lucy, to moja odpowiedź chyba brzmiałaby „nie”. Marzymy o wielkich, wspaniałych i intensywnych uczuciach, o oddaniu, pragnieniu, pożądaniu, wielkich miłościach, które kruszą mury, o sile uczucia trwającej przez lata. Według mnie Lucy w ogniu tego płomienia spłonęła. Książka kończy się w takim momencie, że nie mamy pewności co wydarzyło się dalej. Nie wiemy jakie konsekwencje przyniosła ta sytuacja później, mam jednak poważne podejrzenia, że pasmo żalu, rozgoryczenia mogło nie mieć końca. Albo tajemnic.

Książka nie wywołała we mnie łez czy wielkich wzruszeń, ale chwilę zastanowienia na pewno. Jestem pod jej wielkim wrażeniem, już dawno nie czytałam tak mądrej i rzeczowej książki, napisanej tak przyjemnie, lekko, prosto a jednocześnie opowiadającej o czymś w zasadzie smutnym.

Chyba o to chodzi, żeby zostawić po sobie ślad, dokonać czegoś ważnego. 
Zmienić świat na lepsze.

Opisana tu historia jest dojrzała, realna, mogłaby spotkać każdą z nas, autentyczna. Powtórzę tutaj swoje słowa z początku recenzji - urocza w taki piękny, nienachalny sposób, pełna czaru codzienności, a jednocześnie magii, którą ma w sobie każda relacja międzyludzka.

Zastanawiam się jeszcze jak rozumieć tytuł w kontekście treści. Czy to światło rzeczywiście zostało utracone? Chociaż rozumiem w jaki sposób autorka nawiązywała do Lucy – Luz – światło, to finał zdaje się wskazywać, że to światło pozostało. Przybrało inna formę, ale będzie świecić jasno przez długie lata.

To właśnie miłość. Sprawia, że człowiek czuje się nieskończony i niezwyciężony,
 jakby cały świat stanął przed nim otworem. 
Niestraszne mu żadne przeszkody, a każdy dzień jest pełen cudów.

Światło, które utraciliśmy to dobrze napisana, wciągająca, piękna i zarazem smutna historia wielkiej miłości, która kosztowała bohaterów bardzo wiele. Przekaz książki jest aż nadto jasny. Decyzje. Trudne i łatwe, małe i duże, słuszne, niesłuszne, nieocenialne. I te słowa „a jeśli...” „może gdybym...”, które zostają z nami do końca życia. Wartości jakimi jest życie w zgodzie ze sobą, ze swoim życiem i konsekwencjami swoich wyborów.

PS Gdzieś przeczytałam że to powieść, która powinna zostać zekranizowana. Zgadzam się. Jeżeli rozmawiamy o tym, czy warto zekranizować książki z literatury współczesnej/romantycznej/obyczajowej, to Światło, które utraciliśmy jest u mnie w rankingu bardzo wysoko.