Strony

poniedziałek, 15 lutego 2016

Tydzień Schmitta - Dzień 2. „Małe zbrodnie małżeńskie”



Tytuł: Małe zbrodnie małżeńskie

Autor: Eric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2009
Liczba stron: 97
Tłumacz: Barbara Grzegorzewska
Kategoria: Literatura piękna
Ocena: 10/10

Na drugi dzień wyzwania Tygodnia ze Schmittem wybrałam Małe zbrodnie małżeńskie z tego prostego powodu, że jest to jedno z moich ulubionych opowiadań tego autora. Jeśli nie ulubione.

Tym razem, w odróżnieniu od Oskara i Pani Róży, Pana Ibrahima i kwiatów Koranu czy Dziecka Noego, bohaterzy – Lisa i Gilles to osoby dorosłe, małżeństwo z piętnastoletnim stażem. Opowiadanie jest napisane w formie dramatu.

Historia jest z pozoru klasyczna, dwoje ludzi zmęczonych w ten czy inny sposób wieloletnim małżeństwem, którzy z powodu pewnych zdarzeń mogą odświeżyć pewne wydarzenia ze swojego związku. Lub napisać je na nowo. 

Zapewniasz, że biblioteka bez kurzu jest możliwa tylko w poczekalni. Uważasz, że okruchy to nie brud, bo przecież chleb się je. Niedawno przekonywałeś mnie nawet, że okruchy to łzy wylewane przez chleb, który cierpi kiedy go kroimy.

Małżeństwo to trudny kawałek chleba, wymaga pracy, wzajemnego zrozumienia i dobrej woli, a kiedy tego zabraknie.. Może wydarzyć się wszystko. A to co się dzieje, czasami wydarza się w rzeczywistości, a czasami tylko w naszych głowach i widzimy to oczyma wyobraźni, ale zagubieni w pewnych sprawach, odbieramy je tak samo realnie jak zdarzenia rzeczywiste. I przypisujemy im identyczne znaczenie. W efekcie pojawiają się niedomówienia i spirala problemów się nakręca. 

Lisa i Gilles dotarli do punktu kulminacyjnego tej rozkręconej spirali i muszą zmierzyć się z tym co się wydarzyło, jednocześnie odpowiadając sobie na pytanie czy wciąż się kochają i czy chcą być razem. 

Choć Schmitt tym razem pozwolił sobie na nutę wyolbrzymienia, to wiele opisanych w książce sytuacji wygląda dokładnie tak jak z naszego życia. Ile razy dokładnie tak myślałam, albo tak właśnie odpowiedział mi mój partner! Jak łatwo to się ogląda z boku, ale ile emocji to wywołuje kiedy jest się jedną ze stron! Czytając Małe zbrodnie małżeńskie, chwilami uczestniczyłam w tej intymnej rozmowie jaką opisuje książka, a chwilami moje myśli uciekały do własnego związku. Zakochałam się w tej książce, bo opowiada o rzeczach, które istnieją, które czujemy, choć nie zawsze jest to chlubą.
 
Co to znaczy kochać mężczyznę? To znaczy kochać go na przekór sobie, na przekór niemu, na przekór całemu światu. To znaczy kochać go w sposób, na który nikt nie ma wpływu. Kocham Twoje pragnienia, a nawet twoje awersje, kocham ból jaki mi zadajesz, ból, którego nie odczuwam jako bólu, ból, o którym natychmiast zapominam, który nie pozostawia śladów. Kochać to znaczy mieć tę wytrzymałość, która pozwala przechodzić przez wszystkie stany, od cierpienia do radości, z tą samą intensywnością.
 
Kochankowie nie szczędzą sobie gorzkich, nieraz ostrych i bezlitosnych słów, nie zawsze są uczciwi względem drugiego, ale też i wobec siebie samych, a w rozmowie leją się strumienie ironii i sarkazmu. Jednocześnie jednak, śmieją się. Nie da się nie poczuć ich bliskości, mówią sobie o swoich uczuciach, wspominają i wyjaśniają. To wszystko, choć tworzy mieszankę wybuchową, ostatecznie daje wyśmienity efekt. 

GILLES Życie ze mną jest piekłem?

Kobieta, zaskoczona, zwraca się w jego stronę.
LISA Rozczulasz mnie, zadając to pytanie.
GILLES A co z odpowiedzią?
Lisa milczy. Ponieważ on wciąż czeka, przyznaje w końcu z powściąganą czułością:
LISA Niewątpliwie jest piekłem, ale.. w pewnym sensie.. zależy mi na tym piekle.
GILLES Dlaczego?
LISA Jest w nim ciepło..
GILLES Jak to w piekle.
LISA I mam w nim swoje miejsce..
GILLES Niczym Lucyfer..

 
Eric-Emmanuel Schmitt jak zawsze w doskonały sposób wczuwa się w swoich bohaterów, a nakreślony przez niego obraz jest tak bardzo rzeczywisty, że czuję się jakbym podglądała sąsiadów. To niezwykłe z jaką łatwością autor wciela się najpierw w umierające dziecko w Oskarze i Pani Róży, w samotne dziecko szukające sensu życia i radości w Panu Ibrahimie i kwiatach Koranu czy w żydowskie dziecko ukrywające się przed nazistami, a chwilę później wprowadza nas w życie małżeństwa, którego rozmowy brzmią jak z życia wzięte, mimo pewnej fikcyjnej otoczki.

Jak dla mnie - mistrzostwo.

Gorąco polecam tę maleńką książeczkę - to naprawdę niecałe 100 stron literatury pięknej z najwyższej półki. 

PS Zwracam uwagę na okładkę książki - może słowo małe należałoby umieścić w cudzysłowie? :D 

Wszystkie cytaty pochodzą z recenzowanej książki.