Data wydania: 2024
Liczba stron: 288
Kategoria: Kryminał
Ocena: 6+/10
Na lekturę Widma przeszłości skusiłam się głównie dlatego, że zaintrygował mnie na pomysł na fabułę. Oto nastolatka, która zabalowała budzi się rano i odkrywa, że w domu nikogo nie ma. Nie ma rodziców, nie ma młodszej siostry, jest tylko cisza. Wszystko wygląda tak jakby byli tu przed chwilą - pełna lodówka, dziecięce łóżko przykryte kapą w bajkowe jednorożce, a jednak nie wracają ani tego dnia, ani przez kolejne szesnaście lat. Klara stara się żyć dalej, wyszła za mąż, urodziła córeczkę, na miarę swoich możliwości spełnia się zawodowo, robiąc to co lubi choć nie raz o nielubianych porach. Jednak pomimo upływu lat wciąż nie może zapomnieć o wydarzeniach sprzed lat i nie ustaje w poszukiwaniu prawdy o tym co spotkało jej rodziców i siostrzyczkę. Codziennie wstaje rano i mierzy się z myślą, że jej najbliżsi być może nie żyją, być może cierpią, a być może ją porzucili, bo jej nie kochali, bo o niej zapomnieli, bo nie była ważna. Niewyobrażalne obciążenie, na które kobieta nie ma odpowiedzi. Oczywiście oprócz tego boi się wielu bodźców, które pozostały w jej umyśle po tym traumatycznym wydarzeniu. W mojej opinii Aneta Kisielewska z tą częścią poradziła sobie rewelacyjnie. Może momentami było za dużo amerykańskiego klimatu (ach te polskie śniadania, nic tylko smażony bekon i jajka oraz "intensywny aromat świeżo parzonej kawy", a i kilka innych momentów było moim zdaniem zapożyczonych), ale to w minimalnym stopniu zakłócało współodczuwanie z Klarą. Przede wszystkim jako czytelnicy dostrzegamy nastolatkę z jej buntem, sprzecznymi uczuciami i targającymi nią emocjami, a potem strach, który pozostanie z nią na lata. Nie wszystkie fragmenty rozumiałam (np. to dlaczego ktoś, kto dzwoni do drzwi w sobotni poranek może przynieść tylko złe wiadomości ), ale pani Kisielewska była przekonująca. Nie sprawiło mi trudności postawienie się w sytuacji Klary i to faktycznie spowodowało ciarki na plecach, bo nie oszukujmy się - nikt w jej sytuacji być by nie chciał.
Im dłużej znamy Klarę, tym bardziej spójna wydaje się jej osobowość. Klara wciąż przeżywa to co się wydarzyło. To wciąż ją ściga, wisi nad nią, przypomina o sobie. Rocznice są cierpieniem, ale i każdy wieczór to walka z nadopiekuńczością i strachem. Niekiedy autorzy mają tendencję do nagłego uzdrawiania swoich bohaterów, robienia z nich Mary Sue. Aneta Kisielewska pokazuje, że czas nie wymazał tego, co spotkało Klarę. Lata minęły, ale ból tej nieoczekiwanej straty, której przyczyny i rezultaty pozostają nieznane, pozostaje w mocy. Kobieta chodzi na terapię, leczy się farmakologicznie, a nadal ma ciężkie chwile. W pewnym momencie Klara wręcz czuje, że traci kontrolę nad sobą i swoim życiem. Nie rozumie tego co dzieje się wokół niej, jest przerażona i nie pomaga jej nawet wsparcie męża i przyjaciółki. Coraz bardziej zamyka się w domu z małą córeczką, ale i tu nie czuje się już bezpieczna. Momentami zaczyna wątpić w to co jest prawdą, a co jest projekcją jej umysłu po traumie. Powoli kobieta czuje, że gubi kontakt z rzeczywistością... To było realistyczne i czułam panikę Klary. Czułam ten strach, to, że tego nie chciała, ale nie potrafiła przed tym uciec. Czułam to napięcie związane z terapią, lekami, frustrację, lęk zalewający umysł. To zrobiło na mnie wrażenie i myślę, że tworzenie trudnych bohaterów jest siłą autorki.
- Każdej nocy to samo. Znowu się boję nie tylko niepozamykanych okien i drzwi,
ale nawet zaśnięcia. Przerażają mnie też te wizje, ich realność, powtarzalność. (...)
Cała moja rodzina jest w nich jak żywa. Uśmiechają się do mnie, rozmawiają.
Czuję przez sen ich dotyk, słyszę głosy.
A po wybudzeniu w powietrzu unosi się ich zapach.
Czy to jest normalne?
Niestety znacznie przed czasem wiedziałam kto odbiera Klarze kontrolę nad jej życiem, chociaż inaczej obstawiałam odpowiedź na pytanie dlaczego. Jednak przejrzałam to zdecydowanie za szybko i dalsze czytanie było dla mnie lekką formalnością. Miałam także przeczucie co stało się z rodziną Klary, co również całkiem nieźle trafiłam. Przyznaję, że było to dla mnie lekko rozczarowujące, bo po polskim domestic noir i tak ciekawym pomyśle na fabułę spodziewałam się czegoś więcej. Tu naprawdę był ogromny potencjał, który mógł sprawić, że nie będę wstanie oderwać się od lektury do ostatniej strony.
Tymczasem od momentu gdy zgadłam kto jest winny autorka fabularnie mnie zgubiła. Kontynuowałam lekturę głównie dla obserwowania rewelacyjnej walki Klary oraz aby dowiedzieć co stało się z Klaudią.
Oczywiście dobrze czytało mi się Widmo przeszłości, ale przez brak zaskoczeń, lektura nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak mogła. Muszę również wspomnieć, że momentami miałam wrażenie, że trochę za mocno skupiono na rozbudowanych metaforach i poetyckich opisach w stylu „Gęsta mgła przesłoniła jej oczy niczym aksamitna kotara. Świat zatonął w czeluściach mroku. Łzy zamieniły się w dławiący niepokój, od którego zaczęła gnić od środka niczym przejrzały owoc.". Przyznaję, początkowo pomyślałam, że to miło raz na jakiś czas przeczytać kryminał tak ewidentnie nienapisany na kolanie, jednak w połowie książki miałam już głęboki przesyt i taka rozdmuchana forma prostych zdarzeń po prostu mnie męczyła.
(...) Wiedziała, że to niedorzeczne, przemawiała przez nią czysta złość na
rzeczywistość. Niepotrzebnie spalały ją te toksyczne emocje.
Być może wujek Andrzejek nie był winien temu, co wydarzyło się przed laty.
Chyba była po prostu zazdrosna. Nie mogła przełknąć tego, że ktoś inny potrafił
iść naprzód, nie patrząc za siebie, kiedy ona wciąż walczyła ze swoimi demonami.
Widmo przeszłości to naprawdę intrygujący pomysł na fabułę, który w mojej opinii odrobinę rozbił się o wykonanie. Po tak dobrym początku fabularnym i konsekwentnym budowaniu głównej bohaterki, nie spodziewałabym się, że aż tak szybko przejrzę zamysł autorki, a to definitywnie wpłynęło na mój odbiór lektury. Podobało mi się to, jak autorka opisała historię Klary, a potem rozbudowywała ją z każdą kolejną stroną. Bardzo przyjemnie opisano także Kraków, o którym mało wiem (więc nie mam pojęcia czy znajduje to odzwierciedlenie w rzeczywistości), więc bez problemu uwierzyłam pani Kisielewskiej. Z drugiej strony w pewnym momencie złapałam zadyszkę z powodu formy językowej. Aneta Kisielewska trochę mnie w trakcie lektury zgubiła, czego bardzo żałuję, ale myślę, że ma takie możliwości literackie, które sprawią, że prędzej czy później znów się spotkamy. :)
Książkę polecam wielbicielom kryminałów psychologicznych w nurcie domestic noir oraz polskich autorów. To interesujące i nieczęste połączenie, a całkiem intrygujące.
Za możliwość lektury dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka oraz portalowi Sztukater