Historię rozpoczynamy z Daphne Bridgerton i Simonem Bassetem. To już trzeci sezon inteligentnej, pełnej uroku i blasku najstarszej panny Bridgerton pośród elity Londynu. Daphne pomimo ujmującej osobowości jest przez mężczyzn traktowana bardziej jak przyjaciółka niż partnerka i z tego powodu wciąż pozostaje niezamężna. Nie pomagają jej również nadopiekuńczy bracia oraz niezwykle zdeterminowana matka. Pojawienie się księcia Hastings w Londynie jest niejakim zaskoczeniem dla socjety. Simon powraca niechętnie i dosyć szybko przekonuje się, że dla większości ambitnych mam i ich córek jest niesamowicie łakomym kąskiem. Tymczasem on przecież absolutnie nie zamierza się żenić! Kiedy w całkowicie nieodpowiednich warunkach poznaje pannę Daphne Bridgerton orientuje się jak czarująca jest młodsza siostra jego przyjaciela i chwilę później proponuje jej iście szatański układ udawanej relacji. Jednak to co miało zwiększyć szanse na mariaż Daphne i dać Simonowi nieco wytchnienia od nieustannych wycieczek niezamężnych młodych dam i ich matek, wkrótce obraca się przeciwko nim...
Wśród przyjaciół obowiązują pewne zasady, pewne przykazania, a najważniejsze z nich brzmi: nie będziesz pożądał siostry przyjaciela swego.
Kwestia romansowa jest dosyć analogiczna, ale niczego innego się nie spodziewałam. Natomiast zastanawia mnie etykieta romansu historycznego. Z jednej strony możemy uznać, że elementem historycznym jest to, że np. panienka nie mogła bezkarnie zatańczyć z jednym mężczyzną więcej niż dwóch tańców podczas jednego balu, a do walca było potrzebne szczególne pozwolenie. Jednak z drugiej strony odnoszę wrażenie, że kiedy czytałam jakiekolwiek książki z etykietą "historyczne" to jednak zawierały one znacznie więcej odniesień osadzających je w ówczesnej rzeczywistości. Tutaj zapewne jest wiele osób, które znają się na tym znacznie lepiej niż ja (wszak nie mam zbyt dużego doświadczenia z romansami), ale ja mam wrażenie, że ta historyczność głównie osadza się w balach i świadomości seksualnej bohaterek.
O dziwo Mój książę jak na romans jest napisany nie najgorzej. Dosyć poprawnie językowo (chociaż wyłapałam pojedyncze literówki, ale nie miały one wpływu na przyjemność z lektury), płynnie i czytelnie. Jestem tym miło zaskoczona, bo przy romansach często zdarza się niechlujność. Tutaj tego nie ma, a patrząc na dowcipne fragmenty dialogów można dostrzec, że tłumacze zwrócili nawet uwagę na to, by żarty bawiły i były zrozumiałe także dla polskiego czytelnika. Miła niespodzianka!
Chociaż motyw główny pierwszego tomu cyklu o Bridgertonach oraz pierwszego sezonu serialu o tym samym tytule pozostaje taki sam, to sam przebieg wydarzeń różni się dosyć mocno. I choć obie formy mają swoje zalety, to książka wydaje mi się znacznie lepiej osadzona, spójniej zbudowana, postawiona na rodzinnych relacjach, a przy tym nie rozgałęzia się na aż tyle wątków. Serial ma jednak znacznie lepszą dynamikę i został obrany z ogromu ckliwych dialogów, a jego wyraz wydaje się zdecydowanie ciekawszy i paradoksalnie mniej skupiony na romansie. Natomiast nie oszukujmy się - książka jest prosta jak drut, a sama fabuła przypomina dobrze napisanego Hearlequina z tą różnicą, że są sceny erotyczne oraz nieco bardziej rozbudowana jest otoczka. Jednak, jako że mam niską tolerancję na melodramatyczne sceny i rzewne dialogi, ostatecznie chyba wolałam wersję Netflixa, choć wynika to zdecydowanie z moich osobistych upodobań, bo Mojego księcia czytało mi się przyjemniej niż sądziłam. Może kiedyś w chorobie sięgnę po kolejny tom? Kto wie.
PS Na końcu książki można znaleźć epilog, a w moim wydaniu także „Drugi epilog". Ten drugi, jak możemy przeczytać w krótkim fragmencie skierowanym do czytelników, najpierw był dostępny tylko online, następnie w zbiorze The Bridgertons: Happily Ever After, a teraz jest dołączony do konkretnej części historii bohaterów. Dla widzów serialu nie ma w nim zaskoczeń, jednak jeżeli ktoś chciałby poznawać historię stopniowo z kolejnymi tomami historii, to zachęcałabym by na razie go nie czytać. Jest tu bardzo duży spoiler dotyczący historii jednego z braci Daphne.