Tytuł: Iron flame. Żelazny płomień
Kiedy Violet, najmłodsze dziecko generały Sorrengail, dołącza do Kwadrantu Jeźdźców, każdego dnia powtarza sobie, że dzisiaj nie umrze. Z tą myślą dziewczyna przebrnęła przez cały pierwszy rok Uczelni Wojskowej Basgiath, przeżywając wszystkie kolejne wyzwania - walki na macie, Rękawicę, Prezentację, Odsiew, a nawet Igrzyska Wojenne. Jednak tego co się wydarzyło nie da się wymazać, a nowy wicekomendant zamierza zrobić wszystko by wygrać walkę, której Violet chcąc nie chcąc jest już pełnoprawną uczestniczką. Tyle że teraz stawką nie jest tylko ona, jej ukochany i ich uczucia, ale o wiele, wiele więcej, więc jedno jest pewne - spryt, nieco pomyślunku, wytrwałość, odwaga i żelazna wola będą jej bardzo potrzebne. Pozostaje tylko pytanie czy to wystarczy by wszystkich ocalić, jak wielu zginie po drodze do celu i czy Violet dożyje by o tym wszystkim pomyśleć...
Bogowie, co to była za przygoda! Nieustannie coś się działo, bez przerwy podróżowaliśmy, walczyliśmy, próbowaliśmy przetrwać. Te 700 stron połknęłam błyskawicznie, a Iron flame, podobnie jak Fourth wing, dotknęło czułych strun romantasy. To była świetna przygoda, której nie chciało mi się kończyć. Jednak paradoksalnie, chociaż sama lektura była bardzo przyjemna, to to na co mogłam przymknąć oczy w Fourth wing, tym razem trudno przemilczeć.
Świat Empireum ma wiele luk logicznych i nie jest zbyt dobrze zbudowany. W pierwszej części autorka opisała to co było niezbędne by poprowadzić historię i chociaż nie było to bardzo spójne, to sądziłam, że Rebecca Yarros potrzebowała trochę podgonić z fabułą. Poza tym pani Yarros nie jest może debiutantką w pisaniu, ale z tego co wiem, to nie miała doświadczenia z fantastyką, więc nie chciałam być przy pierwszym tomie zbyt surowa. Bądź co bądź wszyscy musimy zdobyć pewną wprawę. Niestety odnoszę wrażenie, że Iron flame podążył dokładnie tą samą ścieżką co jej poprzedniczka i w rezultacie uniwersum pozostaje równie niedopracowane jak wcześniej. Szkoda, ale sądzę, że pod tym względem już lepiej nie będzie. Tam gdzie autorka coś wyjaśnia, zwykle powstają tylko kolejne pytania. Są chwile kiedy naprawdę trudno zorientować się co, gdzie i dlaczego. Pani Yarros mam wrażenie daje nam tylko tyle informacji, aby świat się nie zapadł, ale w mojej opinii chwiał się w posadach niejednokrotnie. W ramach niewielkiego usprawiedliwienia, na pewno w moim przypadku wadą było to, że czytałam książkę w ebooku, co niespecjalnie sprzyjało korzystaniu z mapki - może gdybym spędziła z nią nieco więcej czasu, to chociażby mój odbiór przestrzenny byłby lepszy, a tak to niestety, gubiłam się wielokrotnie.
Podobnie momentami było także z innymi częściami historii, które niekiedy brzmiały trochę bardziej matrixowo niż realistycznie. Nie zrozumcie mnie źle - zdaję sobie, że jest to fantastyka, no ale nawet tutaj światy rządzą się swoimi prawami. Czasami miałam także wrażenie, że otrzymywaliśmy bardzo dobre sceny, których powiązanie z całością książki było dosyć naciągane. Jestem przekonana, że dostrzegłam co najmniej jeden taki fragment, z którego wpleceniem był problem, i na siłę wepchnięto go po prostu w najlepiej pasujące miejsce, co jednak nie oznacza, że tego zabiegu nie da się zobaczyć. Mam też spore wątpliwości co do scen walki, a przede wszystkim tych bitewnych. W poprzedniej części trochę przymykałam na to oczy, ale w Iron flame już trochę ciężko. Od samego początku walki bohaterów, budziły we mnie lekki dyskomfort, bo odnosiłam wrażenie, że pani Yarros nie do końca posprawdzała co i jak funkcjonuje. W drugim tomie cyklu nic się w tej sprawie nie poprawiło. Nasza główna bohaterka zamiast walczyć z wrogiem, który ma przewagę liczebną, znajduje czas na rozglądanie się i referowanie kto i gdzie się znajduje, co robi... Trochę to jednak nienaturalne.
Przy okazji recenzji pierwszego tomu wspominałam również o tym, że w lekturze pojawiło się kilka literówek. Oczywiście Fourth wing nie jest cienką książką, ale część tych błędów zmuszała mnie do zgubienia wątku fabularnego, żeby zrozumieć samo zdanie. W Iron flame jest gorzej. Tutaj literówek jest więcej, widać pośpiech tłumacza i całej redakcji, a niestety znowu jest tak, że niektóre błędy są banalne i nie wpływają istotnie na proces czytelniczy, ale niektóre i owszem. Doceniam to, że wydawnictwo chciało jak najszybciej dać nam kontynuację historii Violet Sorrengail i jej przyjaciół, nie wątpię, że pełne napięcia oczekiwanie czytelniczek i czytelników było odczuwalne na każdym kroku, ale chyba troszeczkę przesadzono.
Ostatnia sprawa, to tak jak w przypadku Fourth wing (które spokojnie mogłoby być po prostu Czwartym skrzydłem i taka właśnie nazwa jest używana w tekście książki), Iron flame także bez problemu mogłoby zostać po prostu przetłumaczone. Naprawdę nie rozumiem tego trendu, a w przypadku tego cyklu nie widzę żadnego uzasadnienia dla takiej decyzji. Są książki, których tytuł moim zdaniem może pozostać w wersji oryginalnej - takie gdzie jest to gra słowna istotna dla fabuły, nazwa własna, może frazeologizm, albo sformułowanie, którego przetłumaczenie na polski wymagałoby bardzo wielu słów i tytuł stałby się nieznośnie długi. Jednak traktuję to jako wyjątki i w każdej innej sytuacji tytuł polskiego tłumaczenia książki powinien być po polsku. Po prostu.
Wad jak widzicie było sporo, a co najgorsze większość z nich to powtórka z Fourth wing, ale cykl Empireum ma także wiele zalet. Przede wszystkim polubiłam samą historię. Nie jest może wybitnie skomplikowana, ale jest w niej coś co mnie pociąga, kusi na każdej kolejnej stronie i uniemożliwia przerwanie lektury. Niemal każdy poruszony wątek ewoluuje - i ten dotyczący Jeźdźców, i ten dotyczący Skrybów, i tematy rodzinne, i miłosne, i przyjacielskie, i wątek mocy, i smoków, i zagrożeń. Nawiązujemy do przeszłości, przekopujemy się przez historię, a jednocześnie rozwijamy najróżniejsze relacje. Atutem jest też to, że autorce udało się mnie kilka razy zaskoczyć. Spodziewałam się kto zginie, ale nie miałam pojęcia, że ktoś z martwych powstanie. Wiedziałam, że finały będą zachęcały do kolejnej części, ale nie sądziłam, że w taki sposób - autorka zdradza nam co się dzieje, a czytelnikowi pozostaje otrząsnąć się ze zdziwienia i zdusić pytania o to co dalej do czasu kolejnego tomu. W moim przypadku po przeczytaniu Fourth wing było stosunkowo prosto, bo wystarczyło poczekać kilka dni. Teraz już tak przyjemnie nie będzie, bo kolejny tom nie został nawet jeszcze wydany za granicą. Nie tak dawno premierę Onyx storm zapowiedziano na styczeń 2025. Oryginał Iron flame miał premierę w listopadzie 2023, a polskie wydanie otrzymaliśmy w marcu, zatem prawdopodobnie trzeci tom cyklu Empireum otrzymamy mniej więcej w połowie 2025.
Ogromnie przypadła mi do gustu dynamika pomiędzy bohaterami, a zwłaszcza tymi głównymi. Czytałam opinie, że te "problemy komunikacyjne", którymi zakończyliśmy pierwszy tom, w drugim dochodzą do poziomu absurdu. O dziwo ja Violet rozumiałam. Współodczuwałam jej wahanie, niezrozumienie i brak akceptacji dla niektórych sytuacji, jej samoświadomość, że może nie zachowuje się zawsze jest logiczne, ale ona po prostu tak w tym momencie czuje i nie jest w stanie nic na to poradzić. Ciekawy jest wątek pytań i prawdy, a chociaż sama nie wiem jak bym się zachowała postawiona w takiej sytuacji, to obserwowałam reakcje panny Sorrengail z zainteresowaniem. Moim zdaniem wszystko co miało miejsce w tej relacji, było znacznie ciekawsze niż kolejne trójkąty miłosne czy sztucznie nadmuchiwane dramaty. Pierwszy raz od dawna mam parę, która faktycznie mi się podoba i jest w niej coś, co sprawia, że po prostu naprawdę chcę wiedzieć jak dalej potoczą się ich losy. Intrygująca była też na przykład relacja dzieci z generałą.
Uwielbiam także motyw smoków! Co tu dużo mówić, wielu z nas sięgało po ten cykl właśnie dla nich i to jest ten element historii, który sprawia mi sporo przyjemności. Doskonały wabik na czytelników! Uwielbiam smocze sprzeczki, to jak stopniowo coraz więcej się o nich dowiadujemy, o ich relacjach i z jeźdźcami, i z innymi smokami, o hierarchii, o gatunkach... Oczywiście z przyjemnością przeczytałabym jeszcze więcej, ale już to sprawiło mi dużo radości. Smoków nigdy za mało, a Tairna, Andarny i Sgaeyl zwłaszcza.
Sprawą dyskusyjną pozostaje kwestia tego czy najmłodsza córka generały Sorrengail odgrywa rolę Mary Sue. W pierwszym tomie całkowicie się z tym nie zgadzałam. Violet popełniała masę błędów i tylko próbowała to nadrabiać dobrą miną, sprytem i nie do końca prawidłowymi rozwiązaniami. Była tego bardzo świadoma i niejednokrotnie podkreślała, że coś było rezultatem szczęścia, a nie jej wielkich talentów. Według mnie ani przez chwilę nie ukrywała swoich wad, a część z nich pani Yarros wręcz wielokrotnie podkreślała. W drugiej części moje wrażenia są nieco bardziej mieszane, ale nadal obstaję przy opinii, że Violet nie jest doskonała i nie próbuje się na taką kreować. Przekonuje mnie o tym chociażby moment, w którym Violet pyta jak to możliwe, że w poprzednim roku podejmowała tyle dobrych decyzji, a w tym tyle złych.
Cykl Empireum ma czar, któremu nie potrafię się oprzeć. Zdaję sobie sprawę, że istnieje wiele lepszych przedstawicielek fantastyki, ba, ja jestem przekonana, że takowe czytałam już nawet w tym roku. Jednak Iron flame, podobnie jak wcześniej Fourth wing, sprawiło mi po prostu wielką czytelniczą przyjemność, której nie umiem sobie odmówić. To wspaniałe guilty pleasure, którego czytanie doskonale odcina od rzeczywistości, porywa w trzewia historii i zostawia z otwartą buzią z zaskoczenia. Czy to jest wybitna książka? Absolutnie nie. Czy przeczytam kolejną część? Gdy tylko będzie dostępna.