W zasadzie książka Marzenny Lewandowskiej trafiła do mnie przypadkiem. W dobre ręce jest co prawda skierowane do znacznie młodszego czytelnika niż ja, ale od pierwszego wejrzenia miałam przeczucie, że odnajdę wspólny język z tą pozycją. W 2019 roku została ona nagrodzona II miejscem w konkursie "Książka przyjazna dzieciom", który jak możemy przeczytać w blurbie "(...) wyłania najlepsze polskie książki dla dzieci, przybliżające tematykę tradycji, historii, sztuki, wartości regionalnych charakterystycznych dla poszczególnych obszarów i miejscowości Polski."
Okazało się, że miałam lepsze wyczucie niż sądziłam, bo to właśnie językowa warstwa książki urzekła mnie najmocniej. Oczarowało mnie słownictwo, które tak dobrze znam z dziecięcych lat, bowiem chociaż urodziłam się i mieszkam w Warszawie, to moje korzenie sięgają okolic miasteczka, w którym rozgrywa się historia opisana przez panią Lewandowską. Moje serce niejednokrotnie zabiło z tego powodu szybciej, a autorka zdobyła moje wielkie uznanie, bo takiego słownictwa nie widziałam w literaturze od lat. Uważam, że zdecydowanie zasłużyła na otrzymane wyróżnienie!
Drugą, i ostatnią, słabością książki, jest moim zdaniem blurb, który zdradza zdecydowanie zbyt dużo - mam tutaj na myśli szczególnie ostatnie zdanie. Z jednej strony rozumiem, że to rodzice kupują dzieciom książki i mogą szukać takiej, która tematycznie odpowiada zagadnieniu, które na przykład chcą omówić w domu. Nie od dziś wiadomo, że książki skutecznie pozwalają zapoznać się z trudniejszym tematem na neutralnym gruncie. Z drugiej strony, uważam, że książka powinna jednak trochę zaskakiwać, nawet młodszego czytelnika, a według mnie prawda jest taka, że jak przeczyta blurb to tych zaskoczeń będzie zdecydowanie mniej.
żeby udawać, że się nie boją. Bo wstydzą się tego bania.
Książka pani Lewandowskiej ma szczególnie wartościowy przekaz dla dzieci, które straciły rodziców/rodzica, dzieci, które z różnych powodów wychowuje rodzeństwo, ale również dla dzieci, których owdowiały rodzic ponownie bierze ślub. Część tych tematów jest rzadziej spotykana, ale to co robi szczególne wrażenie podczas lektury to forma, w jakiej te zagadnienia zostają poruszone. Po pierwsze i być może najważniejsze - polskie realia. Autorka, osadzając swoją historię w Kowalu w województwie kujawsko-pomorskim, daje nam możliwość poznania tych sytuacji właśnie z perspektywy Polski, co jak obecnym rynku książki dziecięcej nie zdarza się aż tak często. Po drugie W dobre ręce ma w sobie coś z dawnych polskich książek dla dzieci i
młodzieży. Ten nieuchwytny, a tak przyjemny klimat, wydarzenia
przeplatające się jak w prawdziwym życiu, tematykę nieco inną niż
zazwyczaj. Ośmiolatek jest ośmiolatkiem, nie wypowiada się o pokoju na
świecie i nie jest bohaterem, który ratuje świat przed zagładą. Jest po prostu małym
chłopcem, który czasami płacze z tęsknoty za rodzicami, innym razem goni
za żabą Małgosią albo zapomina swojego tekstu w trakcie szkolnego przedstawienia, a czasami zaczepia szkolnego nicponia co sprawia, że
potem zostaje powieszony za ogrodniczki na haku od szkolnego dzwonka. Zaś pomiędzy tymi wydarzeniami, tak przecież normalnymi dla każdego z
nas, pojawiają się wątki dotyczące straty współmałżonka, bycia
sierotą czy właśnie ponownych zaślubin. Zwłaszcza to ostatnie wzbudziło
we mnie pozytywne uczucia, mam wrażenie, że temat jest wyjątkowo ciepło i
mądrze poprowadzony. Przedstawione w książce historie są naprawdę dziecięce - nie ma tu niepotrzebnego podkręcania dla poklasku, to zwyczajna opowieść o chłopcu, który stracił rodziców.
Podsumowując muszę przyznać, że jestem bardzo miło zaskoczona książką Marzanny Lewandowskiej. To bardzo pogodna, inspirująca, pouczająca i kojąca lektura skierowana do czytelnika z młodszych klas szkoły podstawowej. Jako znacznie starsza osoba czytałam książkę z przyjemnością i muszę przyznać, że zrobiła na mnie spore wrażenie! Polecam!
Za możliwość lektury bardzo dziękuję Warszawskiej Firmie Wydawniczej oraz portalowi Sztukater