Kiedy dowiedziałam się o powrocie do pomysłu ekranizacji Mrocznych materii Philipa Pullmana byłam zachwycona. Po pierwsze miałam gigantyczną nadzieję na wznowę wydania książkowego i szczęśliwie dla mnie tak właśnie się stało.
Plakat promujący film pełnometrażowy
Po drugie obejrzałam film. Miał on swój urok - jego twórcy po prostu wycieli z Mrocznych materii 99% treści nie przeznaczonych dla dzieci. W efekcie powstała przepięknie wykonana bajka o przyjaźni, oddaniu i przygodzie z gwiazdorską obsadą, bo nie zapominajmy, że grali tam Nicole Kidman, Daniel Craig czy Eva Green,a także mój ulubiony Christopher Lee.
Niestety, trzeba sobie to powiedzieć jasno - te książki nie były dla młodszych dzieci. Ja po lekturze w ogóle mam wątpliwości czy jest on dla dzieci. Nie jest też tak słodki i uroczy jak próbowano nas o tym przekonać w Złotym kompasie.
Kiedy więc zaczęto opowiadać o pomyśle na serial żwawo strzygłam uszami. Kolejna bajka dla dzieci? Bardzo luźna adaptacja? Magiczna walka dobra ze złem w Disney'owskim klimacie? Byłam ogromnie zaskoczona kiedy zostało powiedziane, że ma to być dosyć wierna ekranizacja, w której nie będzie się unikać trudnych tematów poruszonych w książce. To nie jest tak, że Mroczne materie to jakiś horror, gdzie krew leje się strumieniami, a spod ziemi wychodzą zombie. Nic z tych rzeczy. To książka, która porusza temat rodzicielstwa, przemocy, eksperymentowania na dzieciach, śmierci. Ale co najtrudniejsze dla kultury XXI wieku - temat kościoła. Mroczne materie kręcą się głównie wokół alternatywnego świata, w którym władzę ma nieco wypaczony, ale właśnie kościół. Niewygodna sytuacja dla niejednego reżysera, stąd zapewne filmowa decyzja o marginalizacji tego wątku.
Zatem kiedy w grudniu platforma streamingowa HBO GO wypuściła osiem odcinków pierwszego sezonu, byłam arcyciekawa co z tego wyniknie. Pierwsze recenzje bardzo mnie zaskoczyły. Były negatywne, ale z zupełnie innego powodu niż sądziłam, bowiem wiele osób uznało, że serial jest po prostu nudny i skierowany do nastolatków, choć podkreślali, że temat magisterium nie został wycięty. Później przyszła premiera Wiedźmina (platforma Netflix) i The Mandalorian (niedostępna w tym momencie w Polsce platforma Disney+) i co tu dużo mówić - Mroczne materie musiały ustąpić miejsca gigantom. Szkoda, bo wierzę, że gdyby zostały wydane w nieco innym terminie dyskusja o nich mogłaby jeszcze trochę potrwać, z korzyścią dla serialu i platformy HBO GO.
Usiadłam z tylko jedną nadzieją, że serial będzie naprawdę opierał się na książce.
I to naprawdę w dużej mierze się udało.
Plakat promujący serial HBO
Według mnie serial jest zaskakująco dobry. Jest to zupełnie inna klasa ekranizacji niż wspomniany przeze mnie wcześniej film, wszystkie osiem odcinków obejrzałam z ciekawością i prawdziwą przyjemnością pomimo tego, że znałam fabułę z książki. Scenarzyści naprawdę mocno wzięli sobie do serca obietnicę nie unikania trudnych tematów i choć w ostrości przekazu książkom nie dorównują, to jednak otrzymujemy kawałek naprawdę świetnej ekranizacji.
Wiadomo, są odstępstwa. Lyra inaczej dowiaduje się o swoim pochodzeniu, zmieniono wątek Billy'ego Costy (nad czym akurat ubolewam), niedźwiedzie w książce walczyły w pancerzach i tak dalej, ale to nie są wielkie zmiany, a subtelności. Niekiedy też rozumiem, że trzeba ograniczyć liczbę wątków, postaci, a innym nadać nieco większe znaczenie. Warto pamiętać też o budżecie, który jak na film z kategorii fantastyka nie był szczególnie duży, a na ekranie jest sporo efektów jak chociażby występujące w większości kadrów dajmony.
Jest też kwestia zagadnienia do kogo serial jest zaadresowany. Według mnie, podobnie jak książka, do nastolatków i dorosłych. Oczywiście to rodzi problemy, bo niektóre tematy są zdecydowanie bardziej zrozumiałe dla dorosłych, a inne są dla nich być może ciut zbyt dziecinne. Serial nie ma wielkiego tempa, a wiele zagadnień dotyczy takiej fantastyki... Rzekłabym elementarnej. Nie ma tu mieczy świetlnych, szalonych walk, niespotykanych zwierząt. To sprawia, że wielbiciele niesamowitych efektów fantastycznych mogą mieć problemy by się w nim odnaleźć. Dla mnie to żaden kłopot, bo znając książkową wersję wiedziałam czego się spodziewać, ale wiem, że część widzów poczuła się tym nieco rozczarowana. Niesłusznie, bo nie jest to po prostu ten typ fantastyki.
Moim zdaniem nie zawodzi ani strona fabularna, ani techniczna. Nie będę ukrywać, że specem w tej dziedzinie nie jestem, ale po prostu naprawdę dobrze mi się ten serial oglądało. Sprzyja też krótka forma czyli osiem odcinków, z których każdy trwa ok. 60min.
Ruth Wilson czyli serialowa Marisa Coulter
W tym kontekście nie mogę nie wspomnieć o doskonałych kreacjach aktorskich. Przed premierą wiele osób wspominało, że trudno będzie zastąpić Nicole Kidman czy Daniela Craiga, co jak najbardziej jest obawą uzasadnioną, bo oboje nie bez powodu są gwiazdami światowego formatu. Jednak z każdą kolejną sceną z udziałem Ruth Wilson czułam, że ona naprawdę jest Marisą Coulter, to było po prostu fantastyczne oglądać ją w tych ośmiu odcinkach. Świetnie zagrała również Dafne Keen grająca Lyrę Belaquę czyli główną bohaterkę serialu. W żadnym razie nie mogę nie docenić także bohaterów drugoplanowych, którzy pasowali mi idealnie i wykonali kawałek doskonałej roboty. Zastrzeżenia mam do tylko jednego aktora - Jamesa McAvoy'a. Miałam wrażenie, że ostatnie sceny z jego udziałem, te w których rozmawia on z Lyrą, są wymuszone. Wydawało mi się, że wręcz widzę jak walczy on w tych dialogach sam ze sobą, bo musi zagrać taką osobowość, a wolałby zupełnie inną. To jednak wciąż jest naprawdę detal.
Łapię się za serce gdy słyszę, że jest to następca Gry o tron - NIE JEST. Choć rzeczywiście dostrzegam analogię pomiędzy pewnymi scenami, a podobieństwo Lyry i Arii jest chwilami faktycznie uderzające, to naprawdę nie są to podobne seriale. Mroczne materie są po wielokroć mniej brutalne, jest znacznie mniej bohaterów i świat o niebo bardziej podobny do naszego - to takie największe różnice, które przychodzą mi do głowy z rozbiegu.
To co jest baaaardzo ważne to fakt, że pierwszy sezon nie równa się pierwszej książce!!! Jeśli przeczytaliście tylko pierwszy tom Mrocznych materii czyli Zorzę polarną (wcześniej Złoty kompas) to niestety serial zaspoileruje Wam wcale nie tak mało tomu drugiego czyli Delikatnego noża (dawniej Zaczarowanego noża). Dlatego jeśli chcecie zastosować ulubioną zasadę książkoholików "najpierw książka potem film" to koniecznie musicie przeczytać przynajmniej dwie pierwsze części tej trylogii.
Warto też powiedzieć, że Mroczne materie nie są materiałem na brazylijską telenowelę. Twórcy już zapowiedzieli, że zaplanowane są trzy sezony, czyli stosownie biorąc pod uwagę, że cykl jest trylogią (co nie oznacza, że każdy sezon dotyczy tylko jednej części!!). Zatem nie musimy się obawiać, że wpadniemy jak śliwka w kompot na kilka lat, bo wszystko wskazuje na to, że kolejnego sezonu serialu możemy się spodziewać mniej więcej pod koniec przyszłego roku lub na początku kolejnego.
zdjęcia pochodzą z filmweb.pl, amazon.com