Tytuł: Strzały w Kopenhadze
Autor: Niklas Orrenius
Seria: Reporterska
Wydawnictwo: Poznańskie
Data wydania: 2018
Liczba stron: 640
Tłumacz: Katarzyna Tubylewicz
Kategoria: Literatura faktu
Ocena: 8/10
Ileż ja czasu spędziłam z tą książką!
Kiedy się za nią zabierałam, nie miałam zielonego pojęcia o czym będzie. Znałam mniej więcej zapowiedzi i wiedziałam w jakim klimacie lektura będzie utrzymana, ale o fabule nie wiedziałam w zasadzie nic. Pierwsze 50% książki czytałam bardzo długo. Dość powiedzieć, ze książkę zaczęłam we wrześniu. Przebijałam się przez tę lekturę jak przez hałdy śniegu, było chwilami naprawdę ciężko, miałam nawet ponad miesięczną przerwę w jej czytaniu. Można by zapytać "no to po co dalej ją czytałaś?", ale prawda jest taka, że ani przez moment nie myślałam o przerwaniu tej lektury.
Strzały w Kopenhadze zaczynają się od zamachu w Kopenhadze na Larsa Vilksa - kontrowersyjnego artystę, który w 2007 swtorzył satyryczne rysunki psów z głową Mahometa, za co został skazany przez radykalnych islamistów na karę śmierci. Niklas Orrenius w swojej książce poprowadził mnie przez meandry kultury, społeczeństwa i polityki szwedzkiej, bardzo szczegółowo przedstawił mi nie tylko Larsa Vilksa, ale także kilka innych znanych szwedzkich i duńskich postaci, a nawet uchylił rąbka tajemnicy własnego życia. To bardzo rozległa opowieść o zmianach, które zachodzą w Szwecji, o polityce otwartych i zamkniętych granic, o sztuce i jej postrzeganiu, a w końcu o dwóch skrajnych ekstremizmach - islamskim w jednym rogu na ringu i nacjonalistycznym w drugim.
Ucziciwie powiem, że Lars Vilks jako osoba mnie nie poruszył. Miał ciekawe spostrzeżenia, jego słowa warte były chwili zastanowienia i w pewnym sensie rozumiem jego podejście do tworzonej przezeń sztuki, ale jako człowiek Vilks wydał mi się raczej antypatyczny, dosyć gruboskórny i egocentryczny. Z tego powodu pierwsza część książki, która w dużej części jest poświęcona właśnie Jego osobie, nieco mnie męczyła. Druga część już znacznie częściej skupia się na Szwecji niż na Vilksie i od razu lektura szła mi szybciej. Faktem jest też, że Strzały w Kopenhadze są obładowane informacjami - dla osoby takiej jak ja, niezorientowanej w tym jak obecnie wygląda społeczeństwo szwedzkie czy jak prezentuje się szwedzka scena polityczna, była to prawdziwa, bardzo ciekawa informacyjna bomba. Skądinąd z lekką irytacją kolejny raz zaklęłam na ogólnodostępne informacje dostarczane nam przez media oraz na system edukacji. Ja naprawdę niewiele wiedziałam o sytuacji w Szwecji, choć lubię ten kraj, a będąc małym brzdącem nawet w nim byłam.
Słowa mają znaczenie. Nie bujają swobodnie w powietrzu bez związku z tym,
co dzieje się na ulicach.
Książka sama w sobie jest nieco ciężka, ale biorąc pod uwagę co zawiera doskonale to rozumiem. Sądzę, że gdybym była fanką sztuki (a po wielu latach zajęć ze sztuki wciąż nią nie jestem) lub lepiej znałabym Szwecję czytałoby mi się tę książkę nieco łatwiej. Spektrum poruszanych przez autora tematów jest bardzo szerokie, a problematyka wielu z nich wymaga nie tylko znajomości tematu, ale też szczególnej uwagi i właściwego sformułowania myśli przewodniej. Pan Orrenius naprawdę dba nie tylko o język, ale także o przedstawienie różnych stron tej samej historii, zależy mu na tym abyśmy mieli przed oczami całkowity obraz, a nie tylko ten dla kogokolwiek wygodny. Przy tym wszystkim pozostawia się nam także przestrzeń do zastanowienia nad przedstawionymi sytuacjami.
Niklas Orrenius zrobił w Strzałach w Kopenhadze jeszcze jedną zaskakującą acz fenomenalną rzecz - w pewnym sensie stał się częścią historii. To było coś czytać o reakcjach społecznych na jego artykuły, o tym, że pewne rzeczy go drażniły albo że miał chwilę kiedy nie był w stanie zadać dziennikarskiego pytania, bo emocje brały nad nim górę. To naprawdę zrobiło na mnie wrażenie.
Finalnie muszę przyznać, że Strzały w Kopenhadze to bardzo wartościowa książka, pełna rzetelnych informacji. Choć muszę podkreślić, że czytałam ją długo i bywały męczące momenty, to jestem w pełni ustatysfakcjonowana, że udało mi się przeczytać ją do końca, bo czuję, że jako człowiek dużo na tym zyskałam. Przyswoiłam mnóstwo informacji, które ciężko zdobyć samodzielnie, a które pozwalają mi znacznie lepiej zrozumieć wydarzenia tak Szwedzkie jak i Duńskie.