Po moim poprzednim wpisie o majówkowym bookathonie i moich zaplanowanych lekturach wiele osób pytało czy idea bookathonu jest rzeczywiście dobra, czy to nie jest po prostu presja i przymuszanie, a przecież czytanie powinno wychodzić od nas, z naszej chęci i przyjemności. ;)
Wobec tego opowiem Wam o tym jak faktycznie przebiegł mój majówkowy bookathon.
Jak pamiętacie w planie były trzy książki - Hotel Varsovie Sylwii Ziętek, Korpo życie świnki morskiej Paulien Cornelisse oraz powrót do przerwanego jakiś czas temu W królestwie Monszatana Marcina Rotkiewicza. Co faktycznie udało mi się zrealizować?
Nic. Jestem w połowie, skądinąd naprawdę świetnego, Hotelu Varsovie oraz znalazłam swój egzemplarz W królestwie Monszatana. I koniec. Powiem więcej - nie czuję żadnego żalu czy wyrzutów sumienia, bo spędziłam naprawdę świetny czas, zwiedziłam mnóstwo miejsc, spędziłam część tego czasu z moją kochaną Mamą, a część z moim cudownym partnerem (który wobec mojego książkoholizu jest nadzwyczaj wyrozumiały), opaliłam się, objadłam pysznościami, naprawdę odpoczęłam i... przeczytałam zupełnie inną książkę!
Tak. Przeczytałam zupełnie inną książkę. A było to tak. :D Pojechałam na majówkę do Sandomierza, skąd robiłam krótsze wycieczki, a jedna z nich zaprowadziła mnie do jednych z najbardziej imponujących i inspirujących ruin po jakich w życiu zdarzyło mi się hasać (a żeby nie było, niejedne wakacje spędziłam w Grecji). Palazzo in fortezza Krzyżtopór to miejsce, które mogę polecić z czystym sumieniem. Naprawdę dla mnie była to świetna przygoda i jeśli lubicie zamkowo-pałacowe klimaty i macie dużą wyobraźnię to obiecuję Wam naprawdę doskonały czas.
Moja inspiracja jak się domyślacie nie mogła nie skończyć się... Książką. :D Jedak jak wszyscy wiemy, najlepiej taką książkę, świeżą i pachnącą w temacie, w którym w danym momencie siedzimy, przeczytać od razu. Zatem, w odstawkę poszły inne pozycje, a na tapetę wzięłam Krzyżtopór autorstwa Tomasza Kulsa, książkę pełną informacji i merytorycznych, opartych na architektonicznych analizach, spekulacji, ozdobioną cudownymi zdjęciami oraz komputerowymi symulacjami. W sumie chyba napiszę o niej nawet krótką recenzję. ;)
Więc czy bookathon przeszkadzał mi w czymkolwiek? Nie. Nie czułam presji, gdy tylko stwierdziłam, że teraz jednak mam chęć na inną książkę to się za nią zabrałam. Gdy uznałam, że wyjazd jest nadspodziewanie udany to po prostu z niego korzystałam, bo choć kocham czytać (naprawdę kocham!) to jestem też powsinogą, uwielbiam długie piesze spacery i zwiedzanie w swoim tempie ciekawych dla mnie obiektów. ;) Z tego miejsca mogę Wam od razu powiedzieć, że Sandomierz jest naprawdę cudownym miastem, pełnych urokliwych uliczek, świetnego jedzenia, doskonałego alkoholu, ale i niesamowicie makabrycznych historii (do których mam trochę zamiłowanie co spowodowało wycieczkę do dwóch z dziewięciu sandomierskich kościołów - bazyliki katedralnej oraz kościoła świętego Jakuba - oba naprawdę są pełne fenomenalnych dramatycznych malowideł). Oprócz tego polecam właśnie wycieczkę do wspomnianych ruin Krzyżtoporskich, do Muzeum Żywej Porcelany w Ćmielowie, pieszą wycieczkę na Łysą Górę...
Gdybyście byli w Świętej Katarzynie to mogę polecić regionalny sklepik z pamiątkami i porcelaną - znacznie tańszą niż w cudownym, ale jednak kosztownym Ćmielowie, a też z pomysłem. ;) Oprócz tego szwędałam się o mnóstwie okolicznych wsi i miasteczek i powiem Wam, że było wspaniale! Wiele z nich ma swoją historię, ciekawe zabytki i... Świetne lody!
Gdybyście byli w Świętej Katarzynie to mogę polecić regionalny sklepik z pamiątkami i porcelaną - znacznie tańszą niż w cudownym, ale jednak kosztownym Ćmielowie, a też z pomysłem. ;) Oprócz tego szwędałam się o mnóstwie okolicznych wsi i miasteczek i powiem Wam, że było wspaniale! Wiele z nich ma swoją historię, ciekawe zabytki i... Świetne lody!
Oprócz tego, zainspirowana cyklem Kwiat paproci, chciałam się dowiedzieć gdzie jest Łysa Góra! Ilekroć pytałam o to, to odpowiedzi były mętne i baaaardzo niekonkretne. Co któraś osoba przyznawała nawet wprost, że wie, że takie miejsce istnieje z jakiś rozmów czy ze słyszenia, ale faktycznie nie potrafi go wskazać. Moje potrzeby zaspokoił dopiero bardzo kompetentny Pan ze Świętokrzyskiego Parku Narodowego, który w końcu mi wyjaśnił, że tak naprawdę góra na którą właśnie weszłam to nie Święty Krzyż, a Łysa Góra, na której zboczu znajduje się przepiękny benedyktyński klasztor Świętego Krzyża. Tutaj pojawia się pewne interesująca refleksja, tym ciekawsza w kontekście wspomnianego cyklu. Łysa Góra to bardzo znane miejsce, w którym kultywowane były obrządki słowiańskie z czego zdaje sobie sprawę całkiem sporo osób. Tymczasem wielu okolicznych mieszkańców nie wie nawet gdzie konkretnie to miejsce jest, ponieważ pogańskie konotacje wyparła nieoficjalna nazwa góry czyli Święty Krzyż choć jest to "tylko" klasztor, a góra od wieków nazwy wcale nie zmieniła.
Żeby historia mojej podróży z tym cyklem nabrała jeszcze lepszego smaku, w drodze z Łysej Góry do Świętej Katarzyny trafiłam zupełnie niespodziewanie do... Bielin!
Jak widzicie, wycieczka udała się fenomenalnie, zaowocowała wzbogaceniem mojej wiedzy o porcelanie, Krzyżtoporze, historii tych okolic, a nawet o cyklu Kwiat paproci, zaś bookathon choć naprawdę uważam za świetny pomysł, nie był dla mnie w żaden sposób zobowiązujący. ;)
PS Żeby nie było zbyt różowo ostatnie dni spędziłam w znacznie gorszej atmosferze, bo "zdjęłam" sobie kawałek paznokcia na palcu stopy, więc dobrze, że w ostatnich dniach się nachodziłam, bo w najbliższych na pewno tego nie zrobię (taki śmiech przez łzy). :P