Strony

piątek, 29 kwietnia 2016

„Solaris" Stanisław Lem



Tytuł: Solaris
Autor: Stanisław Lem

Wydawnictwo: Agora SA
Data wydania: 2008
Liczba stron: 236
Kategoria: Fantastyka, science fiction, fantasy
Ocena: 10/10



Często słyszę pytanie o to jakie książki powinno się i warto przeczytać. Lista jest długa, a dzisiaj opisuję książkę, której na takiej liście nie mogłoby zabraknąć. Solaris

Dlaczego uważam Solaris za kanon literatury?

Po pierwsze warto zwrócić uwagę kim jest autor. Stanisław Lem nie jest pisarzem. To artysta w swoim fachu, lekarz z wykształcenia, filozof z powołania. Jego książki to prawdziwe morze osobliwości i głębia przemyśleń, autor nie boi się przeszukać wszystkich ziaren piasku w poszukiwaniu tego wyjątkowego. Jego wyobraźnia była nieocenionym źródłem niewyobrażalnego. To czyni pana Lema pisarzem tak niezwykłym i przejmującym, że czasami po przeczytaniu Jego książki, pozostaje ona w moich myślach kilka tygodni, pomimo, że często czytam je więcej niż dwa razy.

Po drugie Solaris żyje własnym życiem (naprawdę!). To niesamowite jak książka może prowadzić strona po stronie, w nieznane. Chwilami mam wrażenie, że to nie Lem pisał książkę, tylko ona pisała się Jego ręką. Niepoznana planeta i niepoznane tajemnice umysłu płynnie się przeplatają. Autor z naukowych przemyśleń gładko przechodzi w rozważania natury filozoficznej, po czym powraca do analizy planety. Chwilami są uczucia, chwilami dreszcze. Ludzka natura z perspektywy natury nieznanej planety? To musi być Stanisław Lem!

"Giese nie miał zbyt wiele polotu, ale ta cecha może tylko zaszkodzić badaczowi Solaris. Nigdzie bodaj wyobraźnia i umiejętność pospiesznego tworzenia hipotez nie staje się tak zgubna. W końcu wszystko jest na tej planecie możliwe. Niewiarygodnie brzmiące opisy konstelacji, które tworzy plazma, są według wszelkiego prawdopodobieństwa autentyczne, chociaż na ogół niesprawdzalne, ocean bowiem rzadko kiedy powtarza swoje ewolucje. Obserwującego je po raz pierwszy przerażają głównie obcością i ogromem; gdyby występowały w małej skali, w jakimś bajorze, uznano by je zapewne za jeszcze jeden "wybryk natury", przejaw przypadkowości i ślepej gry sił. To, że miernota i geniusz stają jednakowo bezradni wobec nieprzebranej rozmaitości solarycznych form, też nie ułatwia obcowania z fenomenami żywego oceanu. Giese nie był jednym ani drugim. Był po prostu klasyfikatorem - pedantem, z gatunku tych, których wewnętrzny spokój osłania pochłaniającą całe życie, niezmordowaną zaciekłość pracy. Jak długo mógł, posługiwał się po prostu językiem opisu, a kiedy brakło mu słów, radził sobie, stwarzając nowe słowa, często niefortunne, nieprzystające do opisywanych zjawisk. Ale w końcu żadne terminy nie oddają tego, co się dzieje na Solaris. Jego "górodrzewy", jego "długonie", "grzybiska", "mimoidy", "symetriady" i "asymetriady", "pacierzowce" i "chyże" brzmią szalenie sztucznie, dają jednak jakieś wyobrażenie o Solaris nawet tym, którzy oprócz niewidzialnych fotografii i nader niedoskonałych filmów nic nie widzieli."

środa, 27 kwietnia 2016

Cykl „Martwe Jezioro" Olga Rudnicka

Tytuły: Martwe jezioro, Czy ten rudy kot to pies?
Autor: Olga Rudnicka

Cykl: Martwe jezioro
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 2008, 2009
Liczba stron: 231, 232
Kategoria: Literatura piękna (ja bym się skusiła na obyczajową)
Ocena: 6/10


To moje pierwsze spotkanie z autorką. Niezwykłym zbiegiem okoliczności przyjaciółka przyniosła mi najwcześniejsze książki pani Rudnickiej, a kilka dni później w księgarni zobaczyłam jej najnowszą książkę Były sobie świnki trzy. Będę musiała zdobyć ją w bibliotece, bo Martwe Jezioro oraz Czy ten rudy kot to pies? przypadły mi do gustu.

 
Główną bohaterką Martwego Jeziora jest Beata – singielka w kwiecie wieku, która po wieloletnim wyobcowaniu na łonie rodziny i otrzymaniu zaskakującego wyniku badania krwi postanawia sprawdzić czy aby na pewno jest córką ludzi, którzy podają się za jej rodziców. Wspierana przez najlepszą przyjaciółkę  i jednocześnie współlokatorkę Ulę oraz jej rodzinę wynajmuje prywatnego detektywa. Niespodziewanie Beata dostaje zaproszenie na ślub siostry, w czym upatruje doskonałą szansę do poznania prawdy.

Jak książka się skończy? Zaskakująco. :)
Opisany wątek kryminalny nie był może skomplikowany, ale właściwie mnie przekonał. Bardzo natomiast podobało mi się to, że autorka swobodnie wymieszała poważne sytuacje z żartami sytuacyjnymi i naprawdę wyszło jej to bardzo dobrze.


Jack obserwował ją w milczeniu. Teraz zaczynał rozumieć dowcip, że mężczyzna nigdy nie żyje w monogamii. Żeni się z jedną kobietą, a dostaje dziesięć. Z drugiej strony, czy naprawdę można poznać drugiego człowieka? Może cały urok w tym, żeby każdego dnia odkrywać coś nowego?



Inaczej jest z Czy ten rudy kot to pies? Ta książka jest zdecydowanie bardziej zabawna i mniej mroczna niż Martwe Jezioro. Główną bohaterką jest tutaj Ula – przyjaciółka Beaty. Ula ma naturalny talent do pakowania się w kłopoty i o tym właśnie jest ta książka. Jest zagadka, ale do odgadnięcia w połowie książki. Mi natomiast, mimo pewnych absurdów, przypadł do gustu humor w książce. Wielokrotnie się uśmiechnęłam podczas jej czytania. Lekko i przyjemnie, a zatem zgodnie z zapowiedzią!




Na kolanach szoruję podłogę w kuchni. Wiesz, miska z wodą, szmata, te klimaty, a tu wchodzi Mariusz, patrzy, patrzy i nagle pyta: "Myjesz podłogę?". No to mówię, że nie, skądże znowu. Tak sobie postawiłam na środku kuchni miskę z wodą, żeby ożywić wnętrze, a klęczę nad nią tylko po to, aby zrobić sobie inhalację, używając środków chemicznych.

Zgadzam się z wieloma osobami przede mną – Olga Rudnicka ma naprawdę lekkie pióro.
Te dwie książki nie są zbyt ambitne i nie mają skomplikowanej treści, ale są zabawne, a przy martwym jeziorze czasami naprawdę zrobiło mi się nieswojo o co przecież chodziło. Dla mnie przyjemna i wesoła choć niedługa przygoda – polecam!

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

„Szariat dla niemuzułmanów" Bill Warner


Tytuł: Szariat dla niemuzułmanów
 
Autor: Bill Warner

Wydawnictwo:
CSPI
Data wydania: 2015
Liczba stron: 56
Tłumacz: CSPI? Nie znalazłam tej informacji, ale tak podejrzewam, skoro jest to organizacja, która tę książkę wydała
Kategoria: Nauki społeczne
Ocena: 4/10





Jestem osobą tolerancyjną, otwartą i niepotrafiącą przejść obojętnie obok cierpienia, ale jednocześnie interesuję się polityką i światem zewnętrznym w kontekście kulturalnym, społecznym, humanitarnym. W związku z tym problem imigrantów jest dla mnie poważnym przyczynkiem bólu głowy i często poruszanym tematem wśród bliskich. Ile osób tyle poglądów, ale twardy pozostaje przekaz „nie dla islamu”.
Nie dziw, że co jakiś czas ktoś mnie „częstuje” literaturą o tej tematyce. Dlatego dzisiaj recenzja bardzo króciutkiej książeczki Szariat dla niemuzułmanów.

Rozpoczynając tę książkę miałam silne postanowienie bycia obiektywną. Niestety wytrzymałam do 14 strony po czym coś we mnie pękło.

Autor jest opisywany jako „wpływowy i niezwykle ceniony”, ma doktorat z fizyki i matematyki, a Jego pasją jest religia i jej wpływ na historię. Wspaniale – zapowiada się spotkanie z uczonym, zaangażowanym człowiekiem. Książka miała być napisana obiektywnie, poparta naukowo i niezależnie, bo Centrum Studiów nad Politycznym Islamem (CSPI) jest „apolitycznym i areligijnym międzynarodowym ruchem non-profit”. Jeszcze lepiej, bo nie dość, że autor prestiżowy, to jeszcze będzie obiektywnie, a właśnie tego mi trzeba – dobrej porcji wiedzy o tym czym jest szariat.

Jak więc to wygląda w kontekście tego, że z każdą kolejną stroną coraz bardziej wyziera do nas prywatne nastawienie autora do tematu?

Zalety książki:

  • temat jest przedstawiony tak prosto, że prościej się nie da. Wielki plus, bo sprawa jest delikatnie rzecz ujmując skomplikowana.

  • książka jest króciutka, zawiera cytaty, a wiele wyjaśnień jest w podpunktach, to czyni z niej formę niezwykle czytelną, przekaz jest jasny i wydaje się, że wszystko jest przejrzyste.

  • jest kilka mapek, są wykresy, przypisy i opisy. Poważną jednak ich wadą jest to, że znacząca większość źródeł stanowią własne opracowania CSPI.

Teraz mam pewien problem – nawet jeśli książka jest naprawdę dobrym merytorycznym opracowaniem i wszystkie zawarte w niej informacje są prawdziwe, nie da się nie zauważyć, że autor jest, lekko rzecz ujmując, stronniczy. Od trzeciej strony wiedziałam, że autor chce czytelnika za wszelką cenę przekonać, że w islamie nie ma absolutnie niczego dobrego.
Niestety nie da się nie zauważyć schematu – najpierw mnóstwo strasznych danych, potem nie za długa analiza dlaczego powinniśmy się bać jeszcze bardziej.

Miało być obiektywnie, a wyszło jak zawsze. Bardzo szkoda, bo może i książka zawierała prawdziwe, merytoryczne i wartościowe informacje, ale według mnie nadaje się tylko dla osób, które mają ugruntowany pogląd i chcą go podtrzymać i szukają informacji. Wydaje mi się, że  osób niepewnych, szukających obiektywnie podanych informacji ta pozycja raczej nie przekona. Często wspominanym źródłem są opracowania lub tłumaczenia pochodzącego z tego samego miejsca, a autor porusza tylko najbardziej kontrowersyjne pola, swobodnie pomijając pozostałe (co jest właściwie zrozumiałe skoro książka jest tak krótka, ale nie mogę powstrzymać myśli, że mógł tak wybrać, bo szukał negatywów. A może tak nie było? Tego się nie dowiem, bo autor nie pozostał bezstronny i niestety nie mam już zaufania do jego wyboru.)
Przyznaję rację autorowi – rzadko przy rozmowie o islamie wspomina się o tym, że islam nie jest tylko religią, ponieważ posiada także odrębny system praw, które tworzą coś na kształt własnego systemu politycznego. Jest nim szariat. Bardzo trudno znaleźć dobre, dostępne, obszerne i obiektywne źródło, które by się tym zajmowało, a umówmy się – mało kto z nas się na tym zna. Przydałaby nam się wiedza, tym bardziej w obliczu tego co się dzieje – konfliktów, imigrantów, IS, zamachów. Czym jest szariat i jakie są jego postulaty, czy jest obowiązkowy i dla kogo, no i przede wszystkim jak w kontekście tego systemu przedstawia się sytuacja niewiernego czyli większości z nas niemuzułmanów? To bardzo dobre i rzadko zadawane pytania. Ja jednak nie mogę powiedzieć, że Szariat dla niemuzułmanów dał mi rzetelną odpowiedź na te pytania, mnie jako osobie niepewnej w swej opinii na ten temat.

Dlatego jestem rozczarowana. Książkę polecam zdecydowanie bardziej tym, którzy mają ugruntowany (i raczej negatywny) stosunek do muzułmanów. Z prostego powodu – autor nie jest bezstronny. Ma tezę i chce ją udowodnić za wszelką cenę, a to mnie osobiście skutecznie odstrasza.

niedziela, 24 kwietnia 2016

„Szukając Emmy" Steena Holmes




Tytuł: Szukając Emmy
Autor: Steena Holmes

Wydawnictwo:
Znak Literanova
Data wydania: 2013
Liczba stron: 352
Tłumacz: Tomasz Illg
Kategoria: Literatura piękna (skłaniam się ku obyczajowej)
Ocena: 7/10







Co Ty byś zrobił gdyby to zdjęcie Twojego dziecka widniało w gazecie, a nad zdjęciem napis „ZAGINIONA”?

Szukając Emmy to bardzo przejmująca opowieść. Wyciąga bardzo głębokie uczucia.

Zdarza nam się wczuwać w sytuację dziecka porwanego czy zaginionego – czy się boi, czy przytrafiło mu się coś dobrego, czy wręcz przeciwnie przeżywa katusze? Ale czy potrafimy sobie wyobrazić co czują w tej sytuacji rodzice i jak sobie z tym radzą? Większość z nas wzdrygnie się mimowolnie i pospiesznie odpowie – nie potrafimy, ale i nie chcemy. Obyśmy nigdy nie musieli. Tak, i ja tak pomyślałam, jednak nie mogę się powstrzymać, że rodzice tych zaginionych i porwanych dzieciaków też nie chcieli, a jednak znaleźli się w tej sytuacji i są z tym sami. Nikt ich nie rozumie i nie chce zrozumieć. W końcu nikt nie chciałby być na ich miejscu.

Książka nie jest arcydziełem bogactwa wyrazu, ale przekazuje to o czym się nie mówi. Co się dzieje z rodziną, w której dziecko zostaje porwane? Filmy, prasa, zwykle rozpisują się o pierwszych dniach od porwania. Słyszymy płacze, wzruszające historie, widzimy zdjęcia, ludzie dziecka szukają, miasta są obklejone plakatami, jest to temat rozmowy. Po kilku tygodniach temat powszednieje, mało kto jest chętny do zrobienia czegokolwiek prócz wyrażenia współczucia. Plakaty są pozrywane, pozaklejane kolejnymi, przybrudzone. To co się dzieje po roku, po dwóch latach? Co się dzieje z tymi rodzinami? Czy poczucie winy, które siłą rzeczy się rodzi w głowie rodziców, maleje?

Ta książka przynosi odpowiedź. Smutną i bardzo rozpaczliwą odpowiedź z którą trudno się nie zgodzić. Prywatnie rozumiem bohaterów. Oboje bohaterów, żeby nie było, mimo że tutaj głównym bohaterem i narratorem jest Megan – mama Emmy.

„Megan pokręciła głową, kiedy oblała ją fala wstydu. Płuca obkurczyły jej się, a serce zakołatało boleśnie. Na myśl o tym, czego dzisiaj doświadczyła, Megan stłumiła krzyk rozpaczy. Psycholog ostrzegał ją przed tym. Musi przestać szukać córki. Jej działania niosły określone konsekwencje. Miała świadomość, że wystraszyła dzisiaj tę dziewczynkę i pewnie też jej matkę. Zachowała się jak obłąkana. Niepoczytalna. Tracąca zmysły. Niepanująca nad sobą.
(..) Megan pokręciła przecząco głową. Nie da się nafaszerować lekami. To właśnie z ich powodu pierwsze miesiące po zniknięciu Emmy spowiła mgła. Nie będzie przechodzić przez to jeszcze raz. Utrata dziecka to nie choroba. To, że nie ustępuje w wysiłkach by ją odnaleźć, i nie poddaje się, nie znaczy, że wymaga leczenia.
(..) Bez Emmy była tylko cieniem. Cieniem matki, żony i kobiety.”

Czy tak czuje się kobieta po kilku latach od zaginięcia córki? Czy to powinno tak wyglądać? Czy można było jakoś temu zaradzić, czy tej kobiecie można pomóc? Zadaję te pytania, bo czytanie tego uświadomiło mi, że to bardzo możliwe, że to jest prawda, że tak się czuje matka, której dziecko zostało porwane, i że można by jej pomóc, a niestety zostaje sama.
To samo ojciec! Za mało mówi się o cierpieniu rodziców po utracie dziecka, a jeszcze mniej o ojcach, którzy przecież przeżywają ten sam koszmar co matki!

Jak to jest zastanawiać się czy dziecko jest w dobrobycie i jego buźka jest starszą niż zapamiętana, ale okrągłą i uśmiechniętą, czy też jest przetrzymywane wbrew własnej woli, porzucone, cierpiące, niezadbane? A może porywacze bojąc się konsekwencji wciąż ukrywają dziecko, przefarbowali mu włosy, ścieli na krótko, ubierają zupełnie inaczej?

To wszystko znajdziecie w tej książce. Jak widać po zamieszczonym fragmencie książka nie ma bogatych środków wyrazu, ale porusza naprawdę trudny i przejmujący temat. Spotkanie z taką tematyką jest dla mnie nowością, ale uważam je za bardzo udane. Być może nie ma tu niezwykłych aspektów literackich, ale jest temat - mocny i straszny. Być może nawet sama książka nie jest tak straszna jak to co zostaje w środku czytelnika jeśli ten choć trochę się wczuje.

Dlatego bardzo polecam książkę tym którzy lubią się zastanowić nad społeczeństwem, psychologią a przede wszystkim rodziną, zwłaszcza doświadczoną rodziną. Lektura tematycznie ciężka, literacko prosto i bez szału.

Nie mogę się jednak powstrzymać od pytania: co by było gdyby książka nie zakończyła się w taki sposób w jaki się zakończyła? Co by się stało z rodziną, gdyby w tym już podbramkowym momencie sprawa się nie rozwiązała?
Obawiam się, że znam odpowiedź na to pytanie. Obawiam się, że zna je też całkiem sporo rodzin, o których się raczej nie mówi.

wtorek, 19 kwietnia 2016

Coś na rozluźnienie!


Dla rozluźnienia przeczytałam ostatnio coś z czego zaśmiewałam się do bólu kiedy byłam młodsza. Przygoda czytelnicza z tą książką ominęła mnie kiedy miałam te siedemnaście lat, a później nigdy mnie nie ciągnęło, bo niechcący obejrzałam film, na szczęście po hiszpańsku, co skutecznie mnie zniechęciło. Wybitnie nie podobała mi się gra głównych aktorów, nawet kiedy nie do końca rozumiałam słowa.

Jednak jednym z moich postanowień noworocznych (obok zakupu jednorożca oraz pokoju na świecie) było przeczytanie kilku książek, za które nigdy bym się nie wzięła, z dowolnych powodów. Niedawno mignęła mi informacja o dziesięcioleciu zmierzchu, w związku z czym odpowiedź na to co przeczytam najpierw nasunęła się sama. 

Saga Zmierzch.

Pewnego wieczora po bardzo bardzo ciężkim dniu pomyślałam, że potrzebuję bezwysiłkowej lektury, która oderwie mnie od niemiłych myśli. Zerknęłam na kilka stosików na biurku i z dna wyjęłam pierwszą część sagi. Całkiem tłusta książka, powinna mnie na trochę zająć, a to wszystko czego mi trzeba – pomyślałam.

Tego samego dnia (czy też raczej nocy) skończyłam czytać pierwszą część książki. Z rana zadzwoniłam do przyjaciółki i powiedziałam, że bardzo potrzebuję kolejnych tomów. Przyjaciółka mnie nie zawiodła i następnego dnia tomiszcza były już w moich skromnych progach. Tego samego dnia skończyłam część drugą, a następnego trzecią. Po czwartą musiałam polecieć do biblioteki. Nieśmiało wyciągnęłam rękę z książką, co bibliotekarka skwitowała rozbawionym uśmiechem. Taka duża i takie romantyczne bajania. 
Skończyłam czytać i oglądać dziś rano.

Głęboko wstrząśnięta muszę powiedzieć, że po pierwsze Saga Zmierzch wcale nie jest tak słaba jak ją rysują. Muszę oddać autorce sprawiedliwość – fabuła nie jest zła. Słownictwo jest ubogie jak modrzew w igły grudniową porą, ale niestety na to lekarstwa nie ma. Ratować próbowała to Pani Joanna Urban, ale nie oszukujmy się. Nawet gdyby była wyborną tłumaczką i korektorką, to drastycznie wzbogacić tej książki się zwyczajnie nie da. 

Zatem wracając do atutów książki – fabuła jest niezła i do tego całkiem wciągająca. Tym bardziej kiedy przypomnimy sobie, że od wydania pierwszej części sagi minęło 10 lat. To szmat czasu, który przypomina, że to właśnie Pani Meyer rozpoczęła kolejną modę na zmiennokształtnych i wampiriady. Autorka puszcza wodze fantazji i nie przestaje wymyślać nowych upodobań tak wampirzych jak i wilkołaczych. Główna bohaterka jest mniej idealna niż zwykle w podobnych sagach co mnie raduje, bo mam dość wyidealizowanych niby szarych myszek z idealną talią osy, błyskotliwym umysłem, wybitnie utalentowanych, lubianych i oczywiście zupełnie nieświadomych swojej perfekcji. Mówię już takim stanowcze nie. Na szczęście Isabella potyka się o własne nogi, ubiera się byle jak, uczy się przeciętnie, a do jej talentów należy umiejętność prowadzenia auta i gotowania. Zatem nie można powiedzieć aby była przejaskrawieniem przeciętnej nastolatki. Punkt dla autorki – każdy lepiej się utożsamia z bohaterem bliższym rzeczywistości.
Jeśli chodzi o Edwarda i Jacoba.. Tutaj jest ciekawie. Nie jest to bliskie rzeczywistości, ale powiedzmy, że takie się wydaje. Nie, nie dołączyłam do fanklubów obu bohaterów, acz przyznaję, że obie postacie są przedstawione w sposób wzbudzający zainteresowanie.


Co ze słabymi stronami sagi?
Po pierwsze bardzo ubogie słownictwo, książka wydaje się wręcz być pod tym kątem nudna. Po drugie wszechogarniający patetyzm, ogromna fala cukierkowych rozwiązań i cudownych ocaleń, wielokrotne powtórzenia. Ciągłe zachwyty Belli nad Edwardem zaczęły mnie frustrować już w trzecim tomie, w czwartym były już nie do zniesienia, więc cudownie, że trwały one tylko przez pewną jej część. Pewne rzeczy w książce są też makabrycznie infantylne i nie wiem skąd takie pomysły w głowie dorosłej kobiety. W większości autorce o dziwo udaje się zachować spójność. W czwartej części, która naprawdę nieźle się rozkręcała byłam rozżalona zakończeniem. Liczyłam na dobrą akcję, ale nic takiego się nie wydarzyło – autorka niemiłosiernie przywiązała się do swoich bohaterów i za nic nie pozwoliła ich skrzywdzić. W filmie nieco to odbiega od książki, ale nie dajmy się oszukać - tęczowe jednorożce i tak w końcu nadchodzą.
Nie lubię spoilerować, ale kiedy czytam pożegnanie nieprzepadających dotychczas za sobą Edwarda i Jacoba (powiedzmy, że na tym etapie już tylko za sobą nie przepadali):

- Żegnaj, Jacobie. Mój bracie... mój synu.
(..) 
- Czy nie ma już dla nas żadnej nadziei?

To lekko rzecz ujmując.. robiło mi się nieco mdło. 
Bella bywa irytująca, Edward zbyt doskonały, Jacob.. hmmm.. Masochistyczny? Podobała mi się kreacja ojca Belli, za to jej mama której podobno non stop Bella musiała matkować.. Mam wrażenie, że w książce nie zobaczyliśmy ani jednej sceny, która dowodziłaby takiego przebiegu zdarzeń. To Bella według mnie podejmuje "kontrowersyjne" decyzje i nie zauważyłam, aby takie tendencje miała jej Bogu ducha winna matka. Rodzina Edwarda, podobnie jak rodzina Jacoba, miała lepsze i gorsze chwile, ale patrząc na ogół powiedziałabym, że przypadła mi do gustu.

Najsłabsza część wg mnie - Księżyc w nowiu
Najlepsza część wg mnie - Zaćmienie

Zatem podsumowując - nie jest to lektura najwyższych lotów, ale i bądźmy uczciwi, chyba nikt się tego nie spodziewał prawda? Ja jestem mile zaskoczona, spodziewałam się tragedii rozwleczonej na cztery opasłe tomy, każdy po ponad czterysta stron. Tymczasem książki okazały się naprawdę niezłą odskocznią.

Dwa zdania o filmach - jak dla mnie filmy są porażką i wyrządziły ogromną szkodę książce. Główni bohaterowie byli zwyczajnie sztywni i miałam chęć wydrapać ekran telewizoru tyle w nich było sztuczności, najmocniejsza strona filmów to sceny dynamiczne - walki, mecz, szybkie wydarzenia.

Jedno słowo o niedawno wydanej części Życie i śmierć.
Pomyłka.


Saga: Zmierzch

Tytuły: Zmierzch, Księżyc w nowiu, Zaćmienie, Przed świtem
 
Autor: Stephenie Meyer

Wydawnictwo:
Wydawnictwo Dolnośląskie
Data wydania: tom pierwszy - 2005
Liczba stron: 416, 488, 560, 719
Tłumacz: Joanna Urban
Kategoria: ciekawe - zgodnie z informacjami na portalu lubimy czytać - literatura obyczajowa i romans, ale uczciwie dodałabym fantasy
Ocena: nie tym razem :)

piątek, 15 kwietnia 2016

Wesele




Wesele

Teatr Polski 

w Warszawie

 

Na podstawie: „Wesele” Stanisław Wyspiański

Reżyser: Krzysztof Jasiński




Aktorzy:
Gospodarz/ Wernyhora: Dominik Łoś
Gospodyni: Joanna Trzepiecińska
Pan Młody/Hetman: Szymon Kuśmider
Panna Młoda: Lidia Sadowa
Dziennikarz/Stańczyk: Jarosław Gajewski
Czepiec/Upiór: Piotr Cyrwus
Poeta/Rycerz: Krzysztof Kwiatkowski
Żyd: Jerzy Szejbal
Rachela: Natalia Sikora
Maryna: Ewa Makomaska
Jasiek: Paweł Krucz


W końcu przyszedł długo wyczekiwany dzień kolejnej sztuki teatralnej. Od pewnego czasu miałam chęć na klasyk – z pomocą przyszedł mi Teatr Polski. Wesele Wyspiańskiego to trudna lektura. Niezbędny do jej poznania jest dobry i chcący nauczyć nauczyciel lub samozaparcie w samodzielnym poszukiwaniu prawdy. Całe szczęście ja właśnie takiego nauczyciela w liceum miałam i za Weselem przepadam, a nawet sporą część znam na pamięć. Jest jednak jedno ale. Jestem fanką teatru tak nowoczesnego jak i klasycznego. Jestem jednak zdecydowaną antyfanką mieszania, tworzenia śródtworów i półśrodków. Dlatego Teatr Polski wydawał mi się bezpieczny – wierzyłam, że mnie nie zaskoczy, ja wiem na przykład rapowaniem tekstu, strojami z dyskoteki i tym podobnymi.





Zatem gdy zgasły światła szykowałam się na ucztę. I rzeczywiście – stroje tradycyjne, aktorzy cytujący Wesele. Wielkie przeszklone drzwi w starym stylu. Byłam zadowolona.

 




Jakież było moje zdziwienie gdy z głośników na kilkanaście sekund wypłynęła piosenka Donatana i Cleo „My Słowianie”. Po chwili kolejne tego typu nowinki. W przerwie jeszcze raz spojrzałam na zapowiedź muzyki – nazwiska Wodecki, Grechuta czy Hilarowicz nijak nie współgrały z tym co co jakiś czas słyszałam. Owszem – raz po raz pojawiały się tony, które jak najbardziej do klimatu Wesela pasowały, ale od niektórych piosenek, akurat w tym miejscu, więdły mi uszy.

Bezwłosa Rachela także nie przypadła mi do gustu. O ile się orientuję, aktorka zmieniła po prostu swój prywatny image, ale niestety, nie tak sobie wyobrażałam tę bohaterkę. W najgorszym razie byłaby długonogą blondynką. Ale nie łysą.

Podobnie zakończenie było dla mnie niezbyt miłą niespodzianką. Światło stroboskopowe absolutnie nie pasowało do mojego wyobrażenia o Weselu i nikt ani nic mnie nie przekona, że taki romans mógłby się udać.

No dobrze, ale co z zaletami?
Obsada sztuki była dobra. Doskonale znali Wesele, wraz ze wszystkimi językowymi trudnościami. Gdybym miała jednak wskazać najlepsze postacie spektaklu byłaby to Joanna Trzepiecińska doskonale grająca Gospodynię oraz.. Piotr Cyrwus w roli Czepca. Pana Piotra Cyrwusa kojarzę raczej ze spokojnymi rolami, a tymczasem jako narwaniec skłonny do bitki był nadzwyczajnie przekonujący.

Dobrym kawałkiem roli poczęstował nas też pan Jerzy Szejbal, ale bez zaskoczenia – doskonały aktor zrobił co trzeba. Nic więcej, nic mniej. Nie oglądałam wersji z Andrzejem Sewerynem, więc mogę mieć tylko nadzieję, że jego rola była perfekcyjna w każdym calu, aczkolwiek moim zdaniem pan Dominik Łoś bardzo dobrze zagrał rolę Gospodarza. Przyjemnie oglądało się role Pana i Panny młodej oraz Dziennikarza. Natomiast zawiedziona jestem bardzo ważną w Weselu rolą Poety. Aktor mnie nie oczarował. Nawet kiedy wydawało mi się, że zaczyna iskrzyć, niestety okazywały się to złudne nadzieje. Jestem tym rozczarowana, bo w spektaklu panu Poecie przypadła całkiem spora część czasu.

Ciekawostką jest natomiast rola Jaśka. Niezbyt obszerna w książce, jeszcze skrócona w sztuce, ale ostatnie kluczowe sceny zostały zachowane. I tutaj aktor dał naprawdę bardzo dobry popis umiejętności, które bardzo mi się spodobały.

Co się zaś tyczy treści.. Zaskoczenia nie będzie. Na szczęście. 


Miałeś, chamie, złoty róg,
miałeś, chamie, czapkę z piór:
czapkę wicher niesie,
róg huka po lesie,
ostał ci się ino sznur,

Podsumowując – liczyłam na klasykę w dobrym wykonaniu. Tymczasem i z klasyką bywały problemy, i z dobrym wykonaniem. Trochę jestem tym zasmucona. Jednak mimo umiarkowanego porywu serca cudownie było posłuchać oryginału Wesela, z odpowiednią wymową i perfekcyjnie zapamiętanymi kwestiami. Miód w moje serce. Przynajmniej w tych momentach kiedy nie było szalonej muzyki z ostatnich 10 lat.

wtorek, 12 kwietnia 2016

„Zarazki, geny a cywilizacja" David Clark


Tytuł: Zarazki, geny a cywilizacja. Jak epidemie ukształtowały świat, w którym obecnie żyjemy

Autor: David Clark

Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: 2011
Liczba stron: 296
Tłumacz: Adam Olesiejuk
Kategoria: Literatura popularnonaukowa
Ocena: 8/10




Dzisiaj recenzja niezwykle przewrotnej książki Zarazki, geny a cywilizacja. Jak epidemie ukształtowały świat, w którym obecnie żyjemy autorstwa pana dr Davida Clarka – wykładowcy mikrobiologii na jednym z amerykańskich uniwersytetów, autora wielu publikacji i podręczników. Dlaczego wyjątkowo skrzętnie piszę kim jest autor? Ponieważ tym razem ma to znaczenie.

Epidemia przychodzi powoli. Zwykle zauważamy ją dopiero kiedy liczba ofiar lub chorych jest dwucyfrowa lub rośnie w zastraszającym tempie. Wtedy uświadamiamy sobie relacje między kolejnymi przypadkami i rozpoczynamy walkę z czasem o znalezienie przyczyny, i co jeszcze ważniejsze, lekarstwa. Zdarzało się, że najpierw znajdowano lekarstwo, a dopiero później szukano przyczyny. Innym razem rozwiązanie przychodziło niezależnie i po czasie dochodzono co właściwie się wydarzyło. Czasami zbieg okoliczności hamował siejącą spustoszenie zarazę, a innym razem czyjaś ogromna determinacja mimo tego, że bardzo często innowacyjne myślenie nie spotykało się z przychylną reakcją społeczności lekarskiej. Książka w zabawny, choć dosadny sposób opisuje jak różne bolesne wydarzenia w medycynie miały zbawienny wpływ na rozwój metod leczenia. Jakże przewrotnie prawda?

Jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości kto tak naprawdę zmienia świat to powinniście przeczytać te 296 stron. Dr David Clark przywołuje kolejne wydarzenia w historii, aby przedstawić jaki wpływ miały one na przyszłość – na normy, społeczeństwa, miasta, ale przede wszystkim w jaki sposób epidemie prowadziły do wzrostu stopnia ucywilizowania np. sprawa czystości wody czy sterylności w szpitalach. Dokładnie, choć wykorzystując niedużą ilość specjalistycznego słownictwa (przy tej książce warto mieć ogólne pojęcie o chorobach oraz wiedzieć co to jest gen, ale czym jest na przykład prion możemy już przeczytać w książce), opisuje większość bardziej i mniej znanych epidemii.

Autor jest skrupulatny, rzeczowy i dowcipny:

Kanibalizm niewątpliwie bardzo skraca przewidywaną długość naszego życia – jeśli to my znajdziemy się w jadłospisie ludożercy. A jak sprawa przedstawia się z punktu widzenia kanibala? Teoretycznie człowiek powinien być bardzo pożywny – w końcu ludzkie ciało zawiera wszelkie składniki odżywcze.

Jednocześnie nie pozostawia suchej nitki na zamkniętych na rozwój, sceptycznych wobec naocznych dowodów. Szczególnie bezwzględnie rozprawił się np. z reakcjami polityków na „palące problemy zdrowotne”.


Etap 1. Problem nie istnieje

Etap 2. Problem istnieje, ale jest niezwykle rzadki, 
a w każdym razie znajduje się w fazie zaniku. 
Są ważniejsze zmartwienia.

Etap 3. Problem został przesadnie rozdmuchany 
przez nieodpowiedzialnych dziennikarzy i aktywistów.

Etap 4. Istnieje poważny problem, a my od samego początku robimy wszystko, 
co w naszej mocy, aby mu zaradzić


Brzmi drażniąco znajomo, prawda?
Książka jest napisana w sposób ciekawy, a jednocześnie oparta na faktach. Choć nie oszukujmy się – jest to publikacja popularnonaukowa i na pewno czasami dr Clark wykorzystywał pewne przybliżenia. Mimo to, zgodnie z moim stanem wiedzy z innych źródeł, autor nie popuszczał wodzy fantazji. Jak już wcześniej wspomniałam, nie ma mowy o trudnych pojęciach czy niezrozumiale opisanych zjawiskach, a to sprawia, że książkę naprawdę świetnie się czyta. Nie jest to także książka tak bezpardonowa (choć skądinąd doskonała) jak Stulecie chirurgów, ale bardzo interesujące opracowanie epidemii od czasów pradawnych do dzisiejszych. Znajdziecie tu dżumę, malarię, AIDS, choroby prionowe, problem broni biologicznej, a nawet grypę czy odporność na antybiotyki, od starożytnego Rzymu do dzisiaj. Wszystko podane w bardzo strawnej formie, po której przeczytaniu sporo zostaje w głowie.

Na koniec jeszcze zamieszczony przez autora dowcipny cytat Suellen Hoy:

Intymny związek istniejący pomiędzy kobietą i trzonkiem od miotły
to fakt naturalny i niezaprzeczalny.

Książkę polecam zainteresowanym tematyką. Zgodnie z tym co napisałam – autor nie fantazjuje, również romansów wszechczasów, legend czy wilkołaków tam się nie znajdzie. Ale jeśli tematyka medyczna, a szczególnie epidemiologiczna Was ciekawi to lektura Zarazków, genów a cywilizacji będzie bardzo przyjemną przygodą!

Wszystkie cytaty pochodzą z recenzowanej książki.