Tytuł: Solaris
Autor: Stanisław Lem
Wydawnictwo: Agora SA
Data wydania: 2008
Liczba stron: 236
Kategoria: Fantastyka, science fiction, fantasy
Ocena: 10/10
Często
słyszę pytanie o to jakie książki powinno się i warto przeczytać. Lista jest
długa, a dzisiaj opisuję książkę, której na takiej liście nie mogłoby
zabraknąć. Solaris.
Dlaczego
uważam Solaris
za kanon literatury?
Po
pierwsze warto zwrócić uwagę kim jest autor. Stanisław Lem nie jest pisarzem.
To artysta w swoim fachu, lekarz z wykształcenia, filozof z powołania. Jego
książki to prawdziwe morze osobliwości i głębia przemyśleń, autor nie boi się
przeszukać wszystkich ziaren piasku w poszukiwaniu tego wyjątkowego. Jego
wyobraźnia była nieocenionym źródłem niewyobrażalnego. To czyni pana Lema
pisarzem tak niezwykłym i przejmującym, że czasami po przeczytaniu Jego
książki, pozostaje ona w moich myślach kilka tygodni, pomimo, że często czytam
je więcej niż dwa razy.
Po
drugie Solaris
żyje własnym życiem (naprawdę!). To niesamowite jak książka może prowadzić
strona po stronie, w nieznane. Chwilami mam wrażenie, że to nie Lem pisał
książkę, tylko ona pisała się Jego ręką. Niepoznana planeta i niepoznane
tajemnice umysłu płynnie się przeplatają. Autor z naukowych przemyśleń gładko
przechodzi w rozważania natury filozoficznej, po czym powraca do analizy
planety. Chwilami są uczucia, chwilami dreszcze. Ludzka natura z perspektywy
natury nieznanej planety? To musi być Stanisław Lem!
"Giese nie miał zbyt wiele polotu, ale ta cecha może
tylko zaszkodzić badaczowi Solaris. Nigdzie bodaj wyobraźnia i umiejętność
pospiesznego tworzenia hipotez nie staje się tak zgubna. W końcu wszystko jest
na tej planecie możliwe. Niewiarygodnie brzmiące opisy konstelacji, które
tworzy plazma, są według wszelkiego prawdopodobieństwa autentyczne, chociaż na
ogół niesprawdzalne, ocean bowiem rzadko kiedy powtarza swoje ewolucje.
Obserwującego je po raz pierwszy przerażają głównie obcością i ogromem; gdyby
występowały w małej skali, w jakimś bajorze, uznano by je zapewne za jeszcze
jeden "wybryk natury", przejaw przypadkowości i ślepej gry sił. To,
że miernota i geniusz stają jednakowo bezradni wobec nieprzebranej rozmaitości
solarycznych form, też nie ułatwia obcowania z fenomenami żywego oceanu. Giese
nie był jednym ani drugim. Był po prostu klasyfikatorem - pedantem, z gatunku
tych, których wewnętrzny spokój osłania pochłaniającą całe życie, niezmordowaną
zaciekłość pracy. Jak długo mógł, posługiwał się po prostu językiem opisu, a
kiedy brakło mu słów, radził sobie, stwarzając nowe słowa, często niefortunne,
nieprzystające do opisywanych zjawisk. Ale w końcu żadne terminy nie oddają
tego, co się dzieje na Solaris. Jego "górodrzewy", jego
"długonie", "grzybiska", "mimoidy",
"symetriady" i "asymetriady", "pacierzowce" i
"chyże" brzmią szalenie sztucznie, dają jednak jakieś wyobrażenie o
Solaris nawet tym, którzy oprócz niewidzialnych fotografii i nader
niedoskonałych filmów nic nie widzieli."